Quantcast
Channel: prywatne – notatki na mankietach
Viewing all 194 articles
Browse latest View live

Life, oh life…

0
0

Jest praca, to lekcje języka poszly w kąt. Pare dni i jestem tak troche wyczerpana. Ciezko zaczynac w nowej firmie, w ktorej pracuje sie zdalnie, a w ktorej nie ma zadnej dokumentacji; komunikacja odbywa sie za pomoca czatów i emaili i to jeszcze jest ok, ale ciezko sie w ten sposob nauczyc nowego produktu i calej reszty, zwlaszcza, jesli ludzie nie maja czasu…

A wyciagac musze absolutnie wszystko: jakie jest srodowisko testowe, czego uzywaja, jak cokolwiek zainstalowac; w miedzyczasie wymóżdzyć się, co uzyc do zarzadzania skryptami i testcases, ktorych nie ma. I jak zmusic jedynych dwoch oblozonych robota, zeby zaczeli je pisac. Fajne, nie?

W zasadzie szukanie drogi w labiryncie za zawiazanymi oczami jest latwiejsze. Jedyny plus to sensowny szef, ale on tez nie ma czasu…

No i tak to. Dzis 2 dni wolnego (czwartek i piatek, swieto generala Belgrano a potem jakis dzien turystow), ale ja pracuje bo w/g kalendarza z USA.
Odbije sobie za to z okazji 4 lipca…



Stara pracowa śpiewka

0
0

Czyli: mam zaczac projekt (od strony QA, czyli opracowac testing scenarios, wykonac, udokumentowac, przedstawic wnioski), o ktorym nie mam pojecia.
Nic nowego, ale pracuję calkowicie zdalnie, a dokumentacji technicznej NIET (user manual jest bezużyteczny oczywiscie). Wobec tego zostalo wyznaczonych dwoch developerow, aby wszystko wyjasnic/wprowadzic/pokazac etc.

Coz, skoro od wczoraj żaden nie dał znaku życia, a czas płynie. Gdybym pracowala z nimi w jednym biurze, zawislabym nad glowa i nie wyszla, poki nie otrzymam tego, co do pracy mi potrzebne jest. W obecnej sytuacji nie mam takiej mozliwosci, a szef ich ma wolne.

No i tak to. Jedyna roznica jest taka, ze kiedys sie potwornie tym przejmowalam i denerwowalam, a teraz w duzym stopniu mi wisi. Chociaz oczywiscie denerwujacym jest fakt, ze potem pewnie bede musiala nadrabiac straty czasowe przez weekend i takie tam :-(


Dialogi na cztery nogi

0
0

Znajomy zyjacy w Argentynie przez dziesiąt lat, rok temu wyjechal do Polski. Sam mowil, ze Argentyny ma dosc. Zapadl sie jak kamien w wodę, i WTEM – odezwal sie:

- co tam u Was jak leci ?
– Żyjemy
– dalej w Bs As ?
– tak, a czemu nie
– [Arg] to dobry kraj, czuje się wolność…

Coz, powroty do Polski bywaja bolesne…


Kryzys

0
0

Przeczytalam i wlasciwie moglabym napisac wlasna wersje – bardzo dobrze zarabiajacego software engineer, ktory stracil prawie wszystko. Wlasciwie bylaby to kompilacja juz napisanych rzeczy. Ciekawe, czy gdybym zrobila z tego bardziej literacką formę, to czytający zjedliby mnie, a potem wypluli jak sowią wypluwkę? [btw: kto z was wie, co to jest sowia wypluwka?]


Tu mieszkam :)

Zabezpieczony: Zakuty łeb

0
0

This post is password protected. You must visit the website and enter the password to continue reading.


Zabezpieczony: Jestem w szoku

0
0

This post is password protected. You must visit the website and enter the password to continue reading.


Jak się włamać do własnego mieszkania?

0
0

Poszlismy dzis na zakupy. Wracamy i zonk – zamek w drzwiach od mieszkania nie chce sie otworzyc. Nie, i juz. Zepsul sie: zapadka sie obróciła, przesunela i nielzia.
Mieszkanie wynajete, wiec wyważanie drzwi razem z futryna itp. atrakcje nie wchodza w gre. Telefon komorkowy w srodku (wraz z numerem do wlascicielki mieszkania) – no bo po co brac ze soba na zakupy telefon? (aczkolwiek po dzisiejszym chłop juz chyba bedzie pamietac, zeby brac…)

Godzina 19.30. Idziemy do sklepu na rogu, pytamy o najblizsza cerrajeria (miejsce, gdzie kupuje sie zamki, klucze, oraz je dorabia). Trzy kwadry (blocks) dalej znajdujemy. Malutki zakladzik, za kontuarem staruszek wlasciciel wlasnie jakies klucze szlifuje. Tlumaczymy, o co chodzi i pytamy, czy nie zechcialby nam pomoc. Pyta sie, gdzie mieszkamy. Ok, pojdzie z nami. Zalatwia jeszcze jednego klienta, rozmawia z kims przez telefon, potem pakuje podręczną walizeczkę i idziemy.

Na miejscu odkreca zewnetrzna obudowę, potem opiłowuje klucz, cos podwaza i tadaaam! Drzwi otwarte. Przykreca wszystko spowrotem i mowi, ze zamek trzeba wymienic, bo znowu sie zatrzaśnie.

Kocham to miasto, gdzie wszystko jest pod ręką, a jak czegos nie wiesz, to starczy spytac sąsiada…
W Kalifornii nie wiedzialabym, gdzie szukac kogos takiego. Punkty dorabiania kluczy sa np. w Home Depot – ale oni tylko dorabiaja klucze i nic wiecej – nikt tego typu uslug nie swiadczy, nie mówiąc już o tym, ze do najbliższego miałam 10 mil. Prawdopodobnie skonczyloby sie na tym, ze musialabym znalezc jakiegos znajomego, ktoryby z wiertarka przyjechal i rozwiercil zamek albo wywalił drzwi…



Sucharki czyli frazy wyszukiwarek

0
0

Nigdy, jak przez 13 lat bloguję, nie upubliczniałam rzeczonych. Bo zawsze nudne były jak flaki z olejem – po prostu standard.
Ale dzis i wczoraj, psze państwa, zawiało NOWYM.
Na pierwszym miejscu, normalka, jak zwykle:

- argentyna ceny wyrobów elektronicznych
– znajomość jakich jezyków przydatna do pracy w Argentynie [jasne, jasne, bo tutaj jest dziesięć oficjalnych, co nie???]

Ale potem, oh, miód na serce moje:

- marskosc watroby a dlugosc zycia [co, dopiero teraz ktos mnie po tym znalazl?? wolne zarty...]
– jak podcieraja sie w krajach arabskich.

Przy tym ostatnim padlam. Wrzucenie owej frazy w google skutkuje odeslaniem do mojego bloga juz na trzeciej pozycji :)
Skadinad zabawne, bo notka nie jest wcale o podcieraniu sie w krajach arabskich, ale kombinacja komentarzy juz moze wskazywac na.

Ah. Niezbadane są czeluście Internetsów….a raczej algorytmów google…


Kto ty jesteś? Orzeł mały…

0
0

Dowcip taki.
Siedzi sobie wrona i wróbel na drzewie, wróbel się pyta wrony:
– a kto ty jestes?
– ja? Wrona. A ty?
– ja? Orzeł.
– no jak to, jak wróbel wyglądasz..?
– oj, bo ostatnio trochę chorowałem….

No to właśnie tutaj mamy przyklad orła małego czyli… elektryczny skuter!!! Wruaaaaaaa!

Fajnie, fajnie, ale kiedys mialam taka hulajnogę i nawet sobie nią do pracy w Mountain View 2 mile jeździłam – do czasu, aż nie zaliczylam gleby. Oraz pokrzyw, ostów i innych chodnikow – bo to bardzo małe i niestabilne jest, nieprawdaż. Za napęd miałam jedynie swoje własne przerośnięte kończyny dolne. Az strach pomysleć, jak to sie skonczyc moze, jesli dodamy napęd elektryczny….


Bajka o tym, jak NIE należy urządzać wycieczek.

0
0

A mialo byc tak pięknie, mowili. Pojedziesz i pochodzisz sobie po chłodnym, przyjemnym lesie, mowili. Baseny tam sa, mówili.

Nie powiedzieli, ze nie wiedzą jak dojechac. Pociągiem z dworca Constitucion do Ezeizy to byla betka. Potem zapytalismy miejscowych, skad odjezdza autobus do aeropuerto Ezeiza – poniewaz po drodze są te bosques (lasy). Prawie się udalo. Prawie, gdyby nie:
– przedrałowanie na drugą stronę skrzyżowania autostrad, bo ponoć TAM miało być wejście;
– wejście było, ale do zamkniętego klubu sportowego, do którego trzeba bylo przejsc ok. kilometra jak po patelni, bez krzty cienia w słońcu i temperaturze ok. 40 st C
– a potem zawrócic….

Pod samym klubem była mapa, prawdaż, z której wynikało jak krowie na miedzy, że upragnione bosques są po drugiej stronie skrzyżowania autostrad….

Może i byśmy dotarli, ale w międzyczasie dostałam udaru słonecznego (zlosliwych od razu uprzedzam: tak, mialam wode oraz stosowne ubranie i kapelusz) i wycieczka zakończyła się zapakowaniem w najbliższy klimatyzowany busik zmierzający w stronę capitalu. A potem do klimatyzowanej lodziarni. Po dwoch godzinach nadawałam się wreszcie do czegoś i przestałam bredzić z powodu rozmiekczenia mózgu.

PS:
Nie, nie dam sie wiecej wpędzic w takie maliny, zeby nie wiem co.

PS2:
Prawdę powiadał lokalny handlarz spod dworca w Ezeizie, że najlepiej zamówić sobie remisa, bo nic tam bezposrednio nie jeździ.

PS3:
Drałowanie w te i nazad nad dwoma ruchliwymi autostradami nie byłoby problemem dla mnie W INNEJ temperaturze. Niższej, prawdaż…


Zabezpieczony: O dwóch światach

0
0

This post is password protected. You must visit the website and enter the password to continue reading.


Full catastrophy..

0
0

Na przykład taka: nie nalezy prosić chłopa o zabicie komara lub innego insekta, który siedzi na suficie.
Dlaczego?
Powód jest bardzo prosty: bo wybije dziurę w tymże suficie.

Wybił. To już drugie mieszkanie, w którym wybił. Użycie albowiem narzędzia, takiego jak gazeta, to zbyt wielki wysiłek…


Pech czy reguła? Rants about work.

0
0

Jakoś zawsze tak się składało, przez ponad dwadzieścia lat mojej pracy zawodowej (regularnej, bo zajęcia zarobkowe podejmowałam juz wcześniej…), ze co przytrafił mi się sensowny szef, myślący, z glowa na karku – to dlugo sobie nie pobył.
Albo był zwalniany, albo odchodził, albo firma szła w p*** i tak dalej.
Gwoli przypomnienia: moja ostatnia robota sprzed kryzysu – bardzo dobry szef, bardzo dobra płaca i generalnie wszystko było zajobne – aż sie sama zastanawiałam – bajka to czy nie?
No i była, prawdaż, bo po 3 miesiacach firma… nie zdobyła nastepnej transzy finansowania (był to startup z Doliny Krzemowej, wiec…). I bulba czyli bankructwo. Szkoda. Miałam taki pięęęękny widok z wieżowca w San Jose na całą dolinę :)

Teraz znowu to samo. Trafił mi się Bardzo Dobry Szef (Director of Engineering). W bonusie przyszedł z brytyjskim poczuciem humoru (jest Brytem chociaż mieszkającym w USA) i sposobem zarządzania dobrym tj. objaśniająco-tłumacząco-ludzkim. Nie zdarzało mi się często mieć odmiennego zdania z nim na tematy zawodowe – a jeśli takowe miałam, to po dluższej rozmowie byłam się w stanie z nim zgodzić. Mieliśmy po prostu w miarę takie same zapatrywania na kwestie merytoryczne. Rzadka rzecz między szefem developerów i QA.

I co. Znów bulba :-( Dziś oficjalnie oświadczył, że odchodzi do innej firmy. Nie, żebym nie rozumiała – bo gdyby mnie ktoś zaprezentował ofertę lepsza finansowo i zawodowo – tez bym poszła. Niemniej, szkoda.
Firma się rozrasta. Niedawno zatrudnili nowego CEO. Zmiany szły pełną parą już od jakiegoś czasu. No i bum.
Teraz nie wiem, kto przyjdzie na jego miejsce. Ktokolwiek, kto będzie zatrudniony z zewnątrz, najpierw zacznie od mieszania i przestawiania wszystkiego naokoło. Zawsze tak jest.
Rzadko bardzo zdarza się człowiek na pozycji director of eng któryby łaczył zarazem cechy dobrego managera ALE TEZ bycia bardzo kompetentnym w swojej działce. Mam tutaj na myśli kogoś, kto jeśli zajdzie taka potrzeba, sam będzie w stanie coś zaprojektować, wydziargać kod i wiadomo, ze będzie to pierwszej jakości. Takie przypadki są niestety nader rzadkie…

Normalnie Director of Engineering nie musi tego robić – ale musi UMIEĆ po to, żeby ocenić, czy praca jego podwładnych jest coś warta, czy to tylko piece of shit.

Tak, zdarzają się wyjątki – jak np. śp. Steve Jobs. Miał talent biznesowo-marketingowy, ale tez miał talent do dobierania sobie odpowiednich współpracowników. W początkach swojej kariery nie zrobiłby absolutnie nic bez Woźniaka…

Anyway. Obyś żył w ciekawych czasach. Taka natura startupu. Albo pojdzie w górę i zamieni sie w wielką corpo, albo zostanie przez wielka corpo kupiony, albo zdechnie…


Podróże kształcą*

0
0

Jeśli ktoś miał możliwość duzo podrózować, albo być wiecznym emigrantem – to wie o czym mówię.

Kiedy wyzbywamy się poprzedniego życia i pakujemy pozostały dobytek w plecak albo dwie walizki, i z tym jedziemy przez pół, a może i cały świat – nagle priorytety dotyczące tego, co w życiu ważne, ulegają zmianie.

Okazuje się oto bowiem, że można doskonale obyć się bez całego wagonu ubrań, kosmetyków, gadżetów, bibelotów, przedmiotów, dziesięciu zmian bielizny, ośmiu garniturów, pięciu rodzajów perfum – że o dwóch samochodach i pieczołowicie wiecznie remontowanym domu nie wspomnę.

Do życia wystarczają rzeczy absolutnie podstawowe: 3 zmiany ubran (kazda na inna pogodę i mega kompaktowa oraz wygodna), jedno mydlo, jeden szampon, jeden ręcznik, śpiwór (namiot+palnik+3 naczynia – to w wersji backpakerskiej), szczotka do zębów, dwie pary butów.

Więcej nic potrzebne nie jest. Może jeszcze laptop i aparat fotograficzny – i od czasu do czasu dostęp do Internetu.
To wszystko są conveniences dnia codziennego. W ogromnej większości krajów, które przemierzamy, ludzie nie mają nawet tego, a żyją. Co więcej – potrafią życiem się cieszyć.

Bo właśnie ludzie i przyroda są najważniejsi i zostawiają najbardziej wyraźny ślad w duszy. Czy pamiętasz po kilku latach ciuch, w który byłes ubrany? A może drinka, który wypiłeś, czy gadżet, którym sie pochwaliłeś?

Nie. Pamięta się ludzi, którzy widząc nas po raz pierwszy, zaprosili do swojego domu (albo lepianki) i ugościli najlepiej jak potrafili. Pamięta się ich śmiech i dialogi łamanym językiem i to, że jakoś strasznie taka kulawa konwersacja nikomu nie przeszkadza. Pamięta się drogę mleczną nad głową, księżycowy krajobraz, poszarpane szczyty i księżyc odbijąjacy się w wodzie. Skrzek żab, albo innych zwierząt, nigdy wcześniej nie widzianych.
Pamięta się ogrom świata nad głową, pustkę, ciszę i swoje własne myśli.

Pamięta się, po powrocie do cywilizacji, co było ważne. No, niektórzy pamiętają. I żyją już zupełnie inaczej, i priorytety mają inne…

* – Oczywiście, nie wszystkich i nie wszędzie. Wycieczka all-inclusive z przewodnikiem i zabawiaczem nikogo niczego jeszcze nie nauczyła, oprócz bezczelności może i postawy roszczeniowej…



Jak zniechęcić do siebie współpracowników…

0
0

Strasznie zmęczyłam sie dzis w pracy.

Mamy swieżo mianowanego pana Product Managera. Pracuje w tej firmie od 10 lat – od początku. Zna sie bardzo dobrze z Właścicielem. Robił w sales, byl key account manager i diabli wiedzą, co jeszcze. Ma same cudowne pomysły, nigdy się nie myli i wszystko wie najlepiej.

Tylko, że nie. O pracy programistów i QA w zasadzie nie ma pojęcia, szczególy techniczne są mu dalece obce. Uwielbia jednak zwoływać telekonferencje z powodu byle pierdoły – uwielbia bowiem gadać.

Dziś postanowił – diabli wiedzą z jakiego powodu – przyczepić się do pracy mojego działu.
Jego decyzja potrzebna była od kilku dni, programista nie wiedzial, co ma zaprogramować w ramach poprawki jednej feature, osoba testująca nie miała pojęcia, jak to ma działac. Kilka emaili monitujacych – wreszcie – tadaaaaam – telekonferencja.
Wszystko ładnie pieknie, poprawki zrobione, rzecz w testowaniu, aż tu nagle…”a wlasciwie dlaczego to zmieniamy?” Dodam, ze jutro mamy deadline.

Tu wszystkim opadły szczęki – mnie rowniez. Moj podwladny cierpliwie wyjasnil (raz jeszcze) ze takie byly ustalenia i a,b,c,d. Programista powtorzyl to samo, cytując wypowiedz Product Managera sprzed paru dni.

Odpowiedzialam bardzo uprzejmie, ze bylabym niezmiernie szczęsliwa, gdyby wzial i zainstalował poprawki, wyrazil swoja opinię (tak-nie), i zgodnie z jego opinia QA zweryfikuje co trzeba w oficjalnej build, zainstalowanej na systemie. Oraz, ze nie mamy czasu teraz nad tym debatować, bo za 2 dni deadline.

Niby sie zgodził ze mną… a za poł godziny jak nie walnie emaila – z moim szefem czyli CEO całej firmy na cc – że co ja proponuję zrobić, aby w przyszlosci QA nie podejmowało decyzji co do zmian w produkcie. Ze to B. zrobił i to nie pierwszy raz, że już były wcześniej podobne przypadki i on sobie nie życzy. Ah, i oczywiście, czy możemy zwołać następną telekonferencję żeby przedyskutować ten problem.

Najchętniej, ze szczerego serca, powiedziałabym mu „spierdalaj, jak nie pamiętasz tego, co sam ustaliłeś na spotkaniu, a potem nie chciało ci się jeszcze raz przeczytać emaili z detalami, to twój problem.”

Ale oczywiście tak się nie da, prawdaż. Dyplomatą trzeba być. I dlatego 2 godziny spędziłam na obmyślaniu jak zrobić, zeby gośc sie sam skompromitował, a potem wycofał.
Najpierw trzeba bylo delikatni wytlumaczyc, ze nie jestem wielbładem. Potem, ze on sam podjąl taka decyzje. Oraz, ze ja niczego tak nie pragnę, jak tylko dokładnej informacji w kazdym bug report odnośnie tego, co ma być naprawione.

- to zwołajmy GTM meeting!

Znowu, tłumaczenie, ze nie jest to potrzebne (a w domyśle już ja sie zgodze na jakakolwiek rozmowe telefoniczną albo telekonferencje z tobą, stary sklerotyczny durniu, żebys znowu potem mi cuda wymyślał i zarzucał nie wiadomo co). Znowu, delikatne sugestie.

Po 3 godzinach kretyn się uspokoił i wreszcie powiedział pierwszą rzecz z sensem. Za swój sukces uważam, ze mam to wszystko na piśmie (w formie elektronicznej, i 3 świadków).

Tylko, ze to jest takie k* męczące, użerać się z debilami o przerośniętym ego. A na koniec, w nagrodę zostałam jeszcze pouczona, jak mamy raportować usterki systemu i że mamy mu dostarczyć listę tychże w… excelu… (od wielu lat w firmie używany jest dedykowany trac system, dodajmy..).
Tu już mu napisałam na priv, że nie uważam za stosowne, aby testerzy tracili czas na dodatkową biurkokrację, że wszystko jest w trac system i jak potrzebuje jakiejś specjalnej listy, to niech ją sobie sam zrobi.

Coz, teraz doceniam mojego eks-szefa, który musiał się z tym czlowiekiem użerac przez 6 lat i skutecznie izolował go od swoich podwładnych. Ciężka orka na ugorze…

Kiedyś jednak się doigra. Za jego sposób bycia wszyscy go nie znoszą i omijają szerokim łukiem. Jako product manager ma szerokie pole do popisu w temacie podjęcia złych decyzji biznesowych…..a wtedy już nikt z działu engineers nie będzie go uświadamiał, jaką głupotę wymyślił i wymaga do wprowadzenia…

… I tylko szkoda, że nie mam jakiejś specjalnej premii za użeranie się z takimi bezczelnymi, chamskimi idiotami…. Chociaż muszę przyznać, że zrobiło mi się miło, kiedy moi podwładni podziekowali mi mi za wyważoną i taktowną odpowiedź oraz za bycie ich szefem :)


Mała rzecz

0
0

Zostałam poproszona o przysługę.

Niewielka rzecz, ot pójść na pocztę i wysłać kartkę z pozdrowieniami do chłopaka, który siedzi na wózku inwalidzkim. Nieważne, gdzie mieszkacie – dla niego i tak będzie to jak podróż, której narazie wykonać nie może, a z kartek bardzo się ucieszy :)

Adres:
Rafał Kuszyk
84-104 Rozewie
ul.Garnizonowa 30/2

Ja swoja wyslę w sobotę, bo w dni powszednie poczta otwarta w godzinach, w których pracuję…


Ciepliwość popłaca

0
0

Bo oto w końcu w pracy CEO pouczył (publicznie) Palancika tymi słowy:

„panie X, doceniam pana wkład w testowanie produktu, ale pana rolą nie jest QA. Prosze pozwolić QA solidnie wykonywać ich robotę, bez ich raportów nie będę podejmował decyzji odnośnie release.”

:))))


Z życia codziennego

0
0

Trochę zdjęć z życia codziennego – ciut przez weekend było biegania i jak to zwykle w Buenos – nie udalo sie zalatwic od pierwszego kopa tego, co sie chcialo, za to zupelnie przypadkiem wyszlo co innego :)

Tymczasem mamy tutaj zimę taką, jak obecnie w Polsce lato :)
Przywialo akrtyczne powietrze, w dzien jest kilkanascie stopni, w nocy spada do kilku. Cudne słonce, niebieskie niebo i tylko portenos biegaja pozakrecani i zakutani w szaliki i czapki :)

Niemniej, warunki pogodowe znakomite, stąd i nawet glupim telefonem można
„szczelić fotkie” pocztówkową, o taka:

IMG_0742
Plaza Francia w Recoleta

IMG_0729

Congresso.

Wszystkie zdjęcia z opisami tutaj.


Signum temporis czyli oda o kibelku i literaturze stowarzyszonej :)

0
0

Kiedys, dawno dawno temu, jeszcze w Kalifornii, zanim nabyłam smartfona (iPhona dokladnie, ale to nie ma większego znaczenia) do kibelka szło się poczytac gazetę – zawsze miałam stos zaprenumerowanych National Geografic pod ręką, umieszczonych w stosownym miejscu.

Odkąd przyjechałam do Argentyny, wyzbywając się po drodze dobra papierowego (niestety, zbyt cięzkie i transport przybiera ceny kosmiczne, stare dobre czasy skonczyly sie) – do kibelka i poczytać przed snem biegam juz nie z książką czy gazeta, ale ze smartfonem. Dzięki temu najnowsze newsy mam zawsze na bieżąco, moge sobie w razie czego pograć, a nawet pouczyc sie jezyków obcych :) (duolingo.com jest w wersji na smartfona).

Od tej strony smartfon (nie uzywam go w ogole jako telefonu, ba nie mam w ogole telefonu i jest mi z tym nad wyraz doskonale) jest genialnym wynalazkiem. Ma troche maly ekran – niestety – zastanawiam sie wiec nad kupnem tabletu.

I tu zaczyna sie niejaki dramat. Biorąc pod uwagę ceny z rynku amerykanskiego, przyzwoity tablet równa się zwykłemu PC. Który jest co prawda duzy, niewygodny i nieprzenośny ale… możliwosci w porównaniu z tabletem ma wręcz fenomenalne. Po pierwsze, każdą część w razie zepsucia sie mozna łatwo i niskim kosztem wymienic (no, przynajmniej ja sama potrafię to zrobić). Po drugie – mozna instalowac normalny, pelny OS, a nie jakieś ograniczone, pozbawione multithreading i multitasking kikuty (no, cos tam jest, ale to substytut tak czy siak..). O przenośności jakichkolwiek plików i aplikacji nie wspomne już…

To moze jednak poczekam, az moj iPhone sie rozleci, a technologia tabletów posunie znacząco naprzód, zanim znowu cos kupie…?

Ja w sumie nie jestem jakims strasznym geekiem. Laptopa mam tego samego od 3 lat…dwie stacjonarki przed wyjazdem sprzedalam, podobnie aparat (czego w sumie zaluje bo jednak to byl Canon EOS D-60, ktory tutaj kosztuje jakis chory szmal, a to porządna maszynka byla); teraz mam tylko idiotenkamerę Canona. No przestarego iPhona 3GS – zabytek klasy zero… ale dopoki dziala, nie wyrzuce. Na kindla szkoda mi kasy – urządzenie mobilne jednozadaniowe (w zasadzie) jest bez sensu, tym bardziej, ze ma proprietary format i cala reszte. To juz byle tablet lepszy…


Viewing all 194 articles
Browse latest View live