Quantcast
Channel: prywatne – notatki na mankietach
Viewing all 194 articles
Browse latest View live

O pogodzie znów…

$
0
0

A tymczasem wracam do zywych. Po dwóch i pół tygodnia fali upałów – niespotykanych tutaj o tej porze roku – wreszcie się ochłodziło. Jest TYLKO 25 stopni i można już normalnie funkcjonowac.

Tak, ja wiem, ze zaraz odezwą się hordy ludzi spragnionych slońca…. ale kochani, pozwólcie, że wam coś uświadomię.
Otóż:
W Polsce temperatury powyzej 30 st C kojarzą sie automatycznie z latem. A jak lato, to wiadomo – wakacje. Kazdy więc wizualizuje sobie sloneczną plazę w (na przyklad) Egipcie albo innych tropikach, kocyk, drynie z parasoleczką, wesołą muzyczkę, piękne ciała w biki o zachodzie słońca i tak dalej.
No i w takiej scenerii drodzy moi to mnie też nie przeszkadza te 35 st C, spoko.

Teraz wyobrażcie sobie, ze macie te 35 st C i wilgotnosc powyzej 60% i musicie pracować. Oczywiście, w pracy klima i w domu klima, ale jakos trzeba do tej pracy dojsc/dojechać. Nawet jesli to TYLKO 10 min piechota (a nie na przyklad godzina w zatloczonym autobusie lub pociagu bez klimy), to zanim dojdziecie na miejsce, jestescie juz calkowicie mokrzy od potu, a gorąco wali w czachę. Z powodu temperatury nie wychodzicie nigdzie na zewnatrz, bo udar – takze przestrzen zyciowa nagle ogranicza sie do jednego zamknietego pomieszczenia oraz drugiego zamknietego pomieszczenia. Na dodatek bez widokow na swiat, bo jak slonce napieprza prosto w okno, to zamyka się okiennice i/lub zaciąga rolety i zasłony, zeby obnizyc temerature. Wszelakie zwykle czynnosci typu wyjscie po zakupy, skoczenie tu czy tam nagle stają się mega wyczerpujące – przejdziecie te 400 metrów i organizm walczy o przezycie i na tym skupiaja sie wszelakie sily zyciowe…

I teraz. Dla mnie osobiscie upaly to nic nowego, wszak Kalifornia to stan, gdzie rok w rok rejestruje sie jedne z najwyzszych na swiecie temperatur (Death Valley czyli Dolina Smierci znajdujaca sie na pustyni pomiedzy Kalifornia i Nevadą), nie raz więc w lecie bywalo i po 40 st C i wyzej. ALE. W lecie w Kalifornii jest bardzo sucho – co najwyzej 40% wilgotnosci, zwykle w srodku dnia znacznie, znacznie mniej. A w Montevideo wręcz przeciwnie – wilgotność dowala do pieca i to jest najgorsze, bo naturalne mechanizmy schladzania ludzkiego oranizmu zawodzą: im wyzsza wilgotnosc, tym wolniej pot odparowuje. Gdy zas osiagnie się temperaturę mokrego termometru z wartościa odczytu 34 st C, to czas umierać.

Co powiedziawszy…. nie, nie zamienilabym tutejszego klimatu na polski, o nie. Ja sie przemęczę jakos te dwa tygodnie pod klima, a potem jest klawo. A w Polsce uroki szaroburogównianegoniewiadomoczego przez następne 7 miesięcy. No thanks!



Z cyklu: kochamy język hiszpański

$
0
0

Zdanie takie.

Ella puede tocar bateria

No i to zdanie może mieć dwa, jak najbardziej poprawne tłumaczenia:

„she can play drums”
„she can touch [car] battery”

Prawda, że urocze?
A po polsku jeszcze lepiej będzie:

„ona potrafi grać na perkusji”
„ona może (jest w stanie) dotknąć baterię”


Odyseja łóżkowa

$
0
0

zaczęła się wraz z następną emigracją czyli wyjazdem z Kalifornii. W swojej chalupie w Mountain View miałam porządne łóżko – ramę z solidnego drewna i do tego gruby tempurpedic materac – bo mam problemy z kręgosłupem. Tenże materac kosztował mnie straszne pieniądze (kilka tysięcy dolarów), bo one są w ogóle drogie.
Trzeba jednak było się go pozbyć – transport czegokolwiek przez ocean kosztuje chore pieniądze, a juz rzeczy ciężkich i ponadgabarytowych jak meble, to w ogóle.
Tak więc sprzedałam łóżko i materac za ułamek jego wartosci.

Przeprowadzka do Argentyny i sypianie na lozkach w tymczasowo wynajmowanych mieszkaniach zaowocowalo non-stop bolącym kręgosłupem, ponieważ oczywiscie w takich mieszkaniach meble są kupowane po taniości, wiec materace byly bylejakie, najczęsciej juz z wylezanym „dołem” na środku.
Gdy przeprowadzilismy sie do mieszkania wynajętego na dlużej, jako tymczasowe rozwiązanie kupilismy maty zrobione z gumy EVA (Ethylene-vinyl acetate) o maksymalnej grubosci czyli 2,5 centrymetra – takie, jakie wykłada się na podlodze w salach gimnastycznych i siłowniach. Poniewaz te maty są relatywnie twarde, do tego dokupilismy z metra piankę o grubości nastepnych dwoch centymetrów. Kombinacja okazała się idealna za wyjątkiem rozmiaru: materace EVA sa kwadratami 1×1 metr, więc „łóżko” wyszło o rozmiarach 2×2 metry, co okazało się zbyt wielkie do jakiejkolwiek ramy. Tak więc pseudołóżka będące na wyposażeniu wynajmowanych mieszkań byly odstawiane pod ścianę i spaliśmy na EVA na podlodze.

Po przeprowadzce do Urugwaju (materace EVA i pianka przyjechaly razem z nami samochodem, bo jechalismy z Argentyny do Urugwaju droga lądową, co nawet razem z kupnem starego samochodu wyszlo taniej, niż jakakolwiek inna opcja transportowa) wynajelismy wreszcie mieszkanie na zasadach normalnego wynajmu tj. na kontrakt dwuletni no i bez większosci mebli, w tym lóżka. W roli łóżka wystąpiła znow niezawodna EVA z pianką, rozłożona na podlodze.

A potem.. cóż potem nastąpiły rozwazania na temat zakupu łóżka – bo jednak ciągłe spanie na podlodze ma swoje wady.
Nic komercyjnego do dostania w sklepie nie wchodziło w grę a to dlatego, ze standardowy rozmiar łóżka w Urugwaju to 185cm x 85/90 – jednoosobowe i 185/190 x 150 dwuosobowe. My jesteśmy z Chłopem duzi, spanie na łóżku spoza którego wystają nogi, to chujówka. Nie mówiąc juz o tym, ze guma EVA nie zmiescilaby sie.
Obejrzenie niestandardowej oferty sklepowej i wybadanie cen zrobienia niestnadardowego łóżka na zamówienie skonczylo sie takim samym wnioskiem: wydawac na durne łóżko 600 do 900 USD – chyba kogoś pogrzało.

Rozważania poszły więc po linii jak najlatwiej i najtaniej zrobic łóżko samemu. Pierwszy pomysl – palety. No ale palety trzebaby przyciąć, bo rozmiaru dokladnie metr na metr tutaj nie ma. A zeby przyciąć trzeba miec piłę tarczową i trzeba miec gdzie to zrobic, a my mieszkamy w malutkim studio… poza tym łóżko z palet nie ma zadnej storage space, a jednym z powodów nabycia łóżka było to włsnie – mozliwosc schowania gratów pod/do pudła łóżka.
Drugi pomysł – skrzynki plastikowe na warzywa. Okazało się, ze przy cenie 10 USD za jedną nową skrzynkę to nie ma sensu, na dodatek i tak raczej trzebaby jakąś dechę na górę no i storage space ograniczona.

Tak więc spaliśmy na podłodze, aż wreszcie Chłop zebrał się w sobie i obczaił ceny materiałow, narzędzi oraz zgłaszaną specyfikację. I wymyślił: łóżko ze sklejki. Zamówil 4 standardowe płyty ze sklejki trzeciej kategorii, kupił piłę, wkrętarkę, wkręty, przedłużacz. Opracował plan, następnie został wygnany na taras dachowy w celu cięcia tego – bo jednak ilość trocin i smiecia generowana przy cięciu piłą tarczową nie jest czymś, co można robić w mieszkaniu…

I zrobił. Łóżko teraz wygląda tak:

Ma wymiary 2m x 2m, śpimy na nim już prawie miesiąc i nie rozpadło się, a muszę przyznać ze po skręceniu miałam zgoła inne wrażenie :)
W środku w czterech komorach miejsca na różne rupiecie jest skolko ugodno. Zmieściły się tam: wiatrak, przenosny grzejnik elektryczny, kilka par butów, worki z odzieżą letnią i innymi rzadko używanymi rzeczami, jakieś pudła, narzędzia, cała półka metalowa rozkręcona…
A cena za wszystko, razem z narzędziami niższa, niż zamawiane u stolarza….

PS:
Zapomnialam, ze jeszcze jednym waznym parametrem, które łóżko musialo spelniac, byla latwa przenaszalnosc. Mamy bowiem wąziutki korytarz prowadzący do mieszkania oraz winde, w ktorej ani rama lozka ani materac o wielkosci nawet standardowej na tutejsze warunki – 185cm x 150cm – nie zmiescilby sie. Urugwajczycy radza sobie z tym problemem wynajmujac profesjonalna ekipe przeprowadzkowa a ci wciagaja meble i materace przez okno, no ale bez przesady, skoro latwo mozna tego uniknac? Nasze lozko rozbiera sie w 10 min i mozna w kawalkach go latwo przeniesc, bo jest leciutkie.


Kuchnia fjużon przedstawia

$
0
0

Nalesniki Dziwaczne a la Chłop.

Ciasto: 3 jaja, mąka z mandioki (fecula de mandioca) i sos sojowy.
Wsad: ser zolty Dambo (urugwajski, miękki), salceson (urugwajski, lepszy niz polska szynka…) oraz brazylijskie ogóreczki agridoce (słodkokwaśne).
Po zwinięciu naleśnik maczany w meksykanskiej salsa chile verde.
A wiecie co w tym wszystkim najzabawniejsze? Ze pyszne jak cholera!!

Przypisy:
Mandioka: inaczej cassava, maniok, yuca, arrowroot. Mąka, ktorej uzylam, to jest tak naprawde skrobia z mandioki;
Ser zolty dambo: taki semi-soft ser, uzywany bardzo często na pizzę, o łagodnym smaku.
Ogórki agridoce: coś pomiędzy kiszonymi i w occie, ale zalewa jest słodzona, wiec jak troche podfermentuja to wychodzi zajebisty smak, taki delikatny;
Salsa Chile Verde: składa sie z papryczek chile i tomatillo obrobionych termicznie. Tu poszlam na skróty i kupilam gotową zaimportowana z Meksyku.


$
0
0

Piszę ostatnio mało, bo ledwo żyję. Sił starcza tylko na podstawową egzystencję tj. pracę i wlasciwie nic więcej :-/

Przyszła albowiem wiosna, a z nią pierdolone pyłki i alergia, która w tym roku tak mi daje popalić, że ojapierdolęumręzaraziwogóle.
Wyobraźcie sobie, że macie grypę, tylko bez gorączki – zatkany totalnie nos, zatoki, kichanie, swędzące oczy z których się leje, oraz zatkane uszy przez większą część dnia, ból głowy.

Horror jakiś.
Biorę antyhistaminy od kilku dni i przejaśnia się na tyle, ze jakoś mogę oddychać, ale po 19.00 znowu horror. A dawka jest jedna piguła raz na dobę, nie chcę przesadzić, bo to bardzo obciąża wątrobę.
Przed pójściem spać ratuję się kroplami do nosa – przeczyszcza sie i moge usnąc, ale potem w nocy budzę się, kiedy przestają działać (po jakichś 6 godzinach) i potem juz na ogol nie jestem w stanie zasnąć.
W zeszłym roku też miałam alergię (w Polsce nigdy – takie są efekty przenosin na inny kontynent, gdzie rośliny i pyłki z nich nieznane i układ odpornosciowy wariuje :-/ ), ale nie tak ostrą, jak teraz. Za to trwała prawie 2 miesiące :-/

I teraz taka refleksja. Jak muszą się czuć przewlekle chorzy, którzy każdego dnia walczą z bólem i własną niemocą? A ci, co cierpią na nieuleczalne choroby? Czucie się ch*wo cały czas odbiera kompletnie chęć do życia i pomyśleć, ze w większości krajów eutanazja jest nielegalna, eh.


Wieści z placu boju

$
0
0

Plany zasiedlania nowego mieszkania idą jak po grudzie i bardzo dobrze, ze mamy oba mieszkania na zakładkę przez miesiąc.

Nowy lokal był po remoncie generalnym i wszędzie zalega warstwa białego pyłu. Odkurzenie raz i przejechanie mopem to za mało, biały syf jest tylko troche bardziej rozwodniony. No ale mamy wszędzie terakotowe posadzki (oprocz dwóch sypialni, gdzie jest klepka z drewna tropikalnego, którą jakoś trzeba będzie doczyścic, a która oryginalnie miala kolor czarny – teraz popiołu) – więc doszłam do wniosku, że nie będę sie patyczkowac: woda z mydlem, podlana szeroko, a potem zbieranie gumą (taką jak do mycia szyb, tylko 3 razy większą, przeznaczoną specjalnie do podlogi) – mamy trzy patia, to da radę z kuchni wygonic wodę na małe, z salunu i korytarza na duże i środkowe :)

Oprócz tego nowy lokal powitał nas….karaluchami. Na szczęście martwymi – najwyrazniej z okazji remontu zrobiono też kompleksowe odrobaczanie, mendy nawcinały się trutki i teraz zdychają. Na wszelki wypadek dołozylismy wlasną.
Przed nami musiała tam chyba niezła patologia mieszkać, która miała wszystko w dupie i dlugów narobiła – oto bowiem objawił się problem z przepisaniem rachunku na prąd na nasze nazwisko.

W poprzednim mieszkaniu bylo to proste: wziąć DNI (tutejszy dowód), podac adres i voila. Tutaj nie… bo okazalo sie, ze poprzedni lokatorzy za prąd nie płacili przez jakiś bardzo długi czas, narobili dlugu na ponad tysiąc dolarów, licznik nie byl sczytywany…
Poszliśmy więc z umową najmu, ostatnim rachunkiem wystawionym na starych lokatorów oraz ze zdjęciem ze stanu licznika. O dziwo okazało się, ze faktyczny stan licznika byl o prawie jedną megawatogodzinę niższy, niz ten na rachunku. W trakcie okazalo sie, ze panowie sczytujący stan licznika nie mieli mozliwosci go sczytac przez ponad pol roku i wystawiali faktury na podstawie ostatniego odczytu. Ponieważ zaś roznica w faktycznym i fakturowym stanie licznika jest tak duza, nie dalo sie tego zrobic od ręki – panowie z UTE przyjdą na inspekcję w środę – w tych samych godzinach, co panowie od zakładania swiatlowodu do Internetu.
Oraz, nikt nas nie bedzie na szczescie obciążał nie naszym dlugiem i zmuszał najpierw do zapłacenia całej zaległej kwoty, zeby w ogole mieć prąd. W USA nigdy nie mialam takiej sytuacji, Chłop mówi ze w Polsce mozna sie calkiem nieźle naszarpać w takich sytuacjach, zanim znowu będzie sie mialo prąd.

Hm…

Dobre wieści są takie, ze chałupa jest najwyrażniej zrobiona z litej cegły a nie dziurawki, ma więc wystarczającą masę termiczną do tego, zeby przy temperaturze 35 st C na zewnątrz w srodku panował przyjemny chłodek. Czemu notabene napewno sprzyjają tez wysokie sufity. A to oznacza, ze byc moze damy radę przezyc bez instalacji klimy!
Chałupa jest wielka – jakies 90 m2, wielki salon, ogromny korytarz, dwie sypialnie i kuchnia z malutką jadalnią. Do tego w sródku między dwoma sypialniami, jest średnie patio, a na nim wymurowana parilla :)
Duże patio przy wejściu jest calkowicie prywane, jako ze nasze mieszkanie jest ostatnie w pasillo, a patio zamykane bramką na klucz. W ten sposób spokojnie jedną sypialnię będzie mozna poswięcić na magazynek do trzymania rowerków, ubrań i wszelakich innych rzeczy i nadal mieć ogromną przestrzeń do życia i pracy.

Jeszcze „tylko” kupić boiler do grzania wody, pralkę, lodówkę, kuchenkę, przeprowadzić się (a nie ammy samochodu!), posprzatać stare mieszkanie, byc moze pomalowac i….i potem przydałby mi sie następny urlop od tego wszystkiego :-/

Eh.

Z cyklu: dialekt lokalny

$
0
0

Trzeba nam było kupić takie elastyczne gumy z zaczepami na końcach – takie, których uzywa sie do zabezpieczania ładunku na bagażniku samochodu na przykład. Oczywiście słownik hiszpańskiego można sobie w pióro wsadzić, bo „elastic luggage straps” tłumaczy dosłownie jako „correas de equipaje elásticas” i nikt z miejscowych nie wie o co chodzi, i bulba.

Ale Chłop znalazł jak to się nazywa w miejscowym narzeczu. Otóż, drodzy państwo, nazywa sie „pulpo elastico” czyli elastyczna ośmiornica…

Jak znalazł? No jak zwykle. Trzeba się było przekopać przez tonę spokrewnionych kategorii na mercadolibre miejscowym i znależć stosowny przedmiot, a potem jego opis z nazwą…..

Boha niech będą dzięki za Internety!!!! Bez tego zginelibyśmy marnie…

Własnie, a propos Internetu. Wczoraj zostal zainstalowany w nowej chałupie. Panowie bardzo sprawnie przyszli, wywiercili dziurę w ścianie, puscili przez nią kabelek, następnie pociągneli przez całe pasillo i wpieli do skrzynki. Za to panowie z UTE, co mieli licznik prundu sczytać, nie pokazali się :-( Cos mi sie zdaje, ze to bedzie epopeja…

Coati!

$
0
0

Wczoraj odwiedziliśmy Estacion de cria de fauna autoctona Cerro Pan de Azucar czyli park z fauną zamieszkującą Urugwaj i okolice, który to park znajduje się u stóp góry Pan de Azucar. Były oczywiscie nandu, kapibary, sępy, pumy ale – pierwszy raz w życiu na żywo widziałam coati!

Wyrąbisty zwierzaczek, z tej samej rodziny (szopowate) co szopy-pracze (raccoons). Ma taki śmieszny wydłużony ruchliwy ryjek, który – co widać na zdjęciu – wtyka wszędzie. Narazie tylko jedno zdjęcie, reszta w przygotowaniu.


Wieści z placu boju II

$
0
0

Prąd wreszcie przepisany na nasze nazwisko.

Zrobiła się z tego mała epopeja, tylko dlatego, że za pierwszym razem trafiliśmy na niekompetentną osobę w biurze obsługi klienta UTE. Gdyby nam od razu powiedziała, co jest potrzebne w wypadku mieszkania, w którym poprzedni lokatorzy mieli potężny dług, to możnaby to zrobić w miarę szybko, a tak….

A tak poszliśmy i za pierwszym razem pani stwierdziła, ze nie potrafi znaleźć w swoim systemie mieszkania o podanym adresie. WTF? Że ona potrzebuje starego rachunku. No piknie, ale właściciel wyjechał na urlop wakacyjny na miesiąc, my rachunków nie mamy.
Szcześliwie, jadąc z klamotami kolejny raz, wpadliśmy na pomysł przejżenia stosu rachunków leżących na murku przy wejściu w pasillo. Okazało się, ze był tam rachunek za prąd do naszego mieszkania.
Otworzyłam i….jak juz wczesniej pisalam, oczom naszym ukazał się potężny niespłacony dług, wygenerowany przez poprzednich wynajmujących. Z tym rachunkiem poszliśmy znowu do BOKu. Pani na to, że skoro taki dług to trzeba sczytać stan licznika. Czy muszą przyjść monterzy UTE? – nie, po co, pan zrobi zdjęcie licznika.

Aha. Ta, sra. Zrobiliśmy, następny dzien – ooooooo taka różnica w odczycie, to nie, trzeba monterów, muszą potwierdzić. Umówiliśmy sie na nastepny dzień i Chłop warował cały dzień – monterów ni widu ni słychu. W piątek po południu zadzwonił facet podający się, ze jest z UTE i *chyba* umówił sie na poniedziałek, ze przyjdą sczytać – chyba, bo w poniedziałek znów Chłop cały dzien warował w tamtym mieszkaniu, i ani widu, ani słychu. No to sie wkurwił i pojechał znów do BOKu robić rozróbę. Na szczęscie trafił na inna osobę, wyjaśnił sytuację, pani powiedziała, ze to jakieś jaja i tak nie może byc. Z pominięciem hierarchii sluzbowej zadzwonila do dzialu technicznego, opierdoliła kogo trzeba i nastepnego dnia umówila monterów. Którzy notabene przyszli odciąć prąd, zeby zamknąc stary obciązony dlugiem rachunek, sczytac aktualny stan licznika, co umozliwilo juz podpisanie następnej umowy na nasze nazwisko z czystym kontem. Po podpisaniu umowy następnego dnia monterzy znow przyszli, podłączyli prund (za co skasowali opłatę instalacyjną 1800 peso, a jakże) i voila. Przy okazji wyszlo, ze BARDZO DOBRZE, że wstrzymaliśmy się z przeprowadzka – Chłop musiał podpisac oswiadczenie, ze w tym mieszkaniu nie mieszkalismy i nie zuzywalismy prundu do czasu zamknięcia starego rachunku, a przedstawiciel UTE starannie cala chałupe obszedl, zeby skontrolować, czy czasem nie oszukujemy. Kompletny brak jakichkolwiek mebli i sprzętow (oprocz stosu nierozpakowanych toreb) utwierdził go w tym przekonaniu.

Dzięki temu mamy prąd i na jutro zamówiona ciężarówka przeprowadzkowa. Mam nadzieje, że przyjadą..
A w starym mieszkaniu pech: WCZORAJ, no wczoraj urwała się rączka od baterii zlewowej w kuchni. Nosz k* nie mogła poczekać chociaz kilku dni :-/ A tak będziemy musieli kupic nowa z okazji wyprowadzki. Eh.

I po przeprowadzce!

$
0
0

W sumie była to najszybsza przeprowadzka, jakiej doswiadczylam od wieków – nie licząc oczywiscie zmiany mieszkań już umeblowanych, kiedy caly dobytek miescil sie w trzech walizkach.

Najpierw znieslismy klamoty na dol budynku, panowie przenosili tylko do ciezarowki. Wszystko zajelo poltorej godziny, za tyle nas skasowali – jakieś 63 USD. Byli bardzo profesjonalni i szybcy, więc zostawiliśmy suty napiwek. Inna sprawa, ze wszystko mieli przygotowane, dzięki logistyce Chłopa :)

Rano po wstaniu obfotografowalam nowy folwark :)

Oto osławione pasillo :)
Zupełnie jak z horroru, nie? Widok od strony naszej bramki na drzwi wejściowe do budynku. Po prawej stronie są 3 mieszkania, my jestesmy na koncu.

Patio duże/wejściowe. Po lewej stronie mam bramkę do pasillo, po prawej widac drzwi wejsciowe do mieszkania, na wprost okno od łazienki i kranik z wodą, do którego mozna podpiąć szlauch. Polewa się wodą, ściąga gumą i posprzątane :)

Widok z drugiego konca na patio. Za plecami mam okno od lazienki, po prawej stronie na koncu bramka do pasillo (wejsciowa), po lewej wejscie do mieszkania a zaraz obok niego moje łącze ze światem czyli światłowodzik :)

Lazienka. Jakis miszczu wybral brązowe kafelki – zapewne po to, zeby sie komponowaly z reszta podlog w chalupie, no ale juz trudno. Kolor kafelkow to zdecydowanie nie byl priorytet przy wyborze mieszkania, heheh. Obok umywalki dwie obszerne szafki – spokojnie mieszcza cala graciarnie lazienkową.

Wejscie pod prysznic.

Artysta, kurna pierdyknął kfiatuszki na drzwiach… no ale najwazniejsze, ze jest full size bidet :)
Bidet to podstawa :)

Taka mam podlogę w kuchni. Slowo daje, pamięta pewnie jeszcze czasy drugiej wojny światowej, a moze i wczesniej…

Kuchnia niestety jest slabym punktem tego mieszkania. Nie ma okien, ani zadnego okapu/wyciągu, nic. Jedyne, co ma, to widoczne na zdjeciu wahadlowe okno przy samym suficie, oraz drzwi na najmniejsze patio, które jest wielkosci poltora metra na metr i miesci sie tam tylko albo pralka, albo mozna postawic zewnetrzna kuchenkę…

No i to jest wlasciwie cala kuchnia. Po lewej stronie jest blat ze zlewem (na plus: wysokosc dostosowana do normalnych ludzi, a nie krasnali, nie musze sie więc zginac jak w poprzednim mieszkaniu…), pod spodem szafki i… to tyle z wyposarzenia kuchni. Cala reszte musimy sobie dokupic sami. Po prawej stronie widac doprowadzenie wody do pralki.

Druga sypialnia – będzie robic za magazyn rzeczy wszelakich.

Widok z korytarza na moje tymczasowe miejsce pracy w salunie. Po lewej stronie sypialnia, w ktorej spimy, po prawej drzwi wejsciowe.

Tymczasowe miejsce pracy z widokiem na patio wejsciowe.

Tak wygląda góra od patio sredniego. Ponad dach wystaje komin od naszej parilli (czyli wbudowanego, urugwajskiego grilla).

Panoramka (klikamy w powiekszenie!) z patio średniego. Po lewej i prawej stronie okna od dwoch sypialni, na wprost parilla. Tam, gdzie stoi kwiatek, jest ogromne palenisko i ruszt do robienia mięsa. Wiekość taka, ze spokojnie prosiaczek sie zmieści.

Widok z salunu na korytarz. Po lewej drzwi wejsciowe, na wprost mini-jadalnia a potem kuchnia, po prawej jedna sypialnia, wejscie na patio srodkowe i druga sypialnia. Ten korytarz jest ogromny!
Gdybyz jeszcze nie bylo tam tej oblesnej boazerii, no ale coz.

Widok z sypialni na patio srodkowe. Plany są takie, zeby zalesić to patio i puścic pnące rosliny po kratach, to będzie jak w mini-ogródku botanicznym :)

Sypialnia, w której śpimy. Z łozka widac niebo :)

Wujki dobre rady

$
0
0

Z okazji przeprowadzki nie mamy 3 dni boilera do grzania wody, lodówki, pralki i kuchenki. Zostaly zamowione w piątek, ale dopiero w poniedzialek będą dostarczone.

Powiem wam, ze najlatwiej jest poradzic sobie z brakiem cieplej wody – bo jest lato. Co prawda umycie glowy w zimnej zupelnie wodzie to sport nieco ekstremalny, ale spoko daje radę. Pralka to betka – jesli posiada sie co najmniej 7 par majt i t-shirtów, to spokojnie mozna tydzien przeczekac.

…ale brak lodówki i kuchenki ciężki jest. Jestesmy zdani albo na restauracje, albo na kupowanie malych, gotowych porcji żarcia – ktore wiadomo, są drogie. W moim wypadku sytuacje komplikuje jeszcze to, ze nie mogę glutenu żreć. Odpadaja więc tanie rzeczy do dostania wszędzie – żadne tam empanadki, pizze, buleczki z jogurtem etc. Zostają mi praktycznie rzecz biorąc gotowe mięso/wędliny i sałatki plus frytki.

I teraz taka refleksja. Dlaczego ktoś się dziwi, ze biedni odzywiaja sie byle jak i najcześciej junk foodem? To jest tanie i nie wymaga żadnego przygotowania – a spróbujcie sobie „gotować zdrowo” jak wynajmujecie POKOJ bez dostępu do kuchni i z dzieloną lazienką? Jak ktoś zarabia gówniane pieniądze to nie stać go na samodzielna kawalerkę. Ma szczescie, jesli (to w warunkach amerykanskich) da radę do spółki ze znajomymi czy rodziną wynając samodzielny dom albo mieszkanie. Jesli jednak nie znajdzie ludzi, ktorzy mieliby stała pensję, dobrą historię kredytową i wystarczającą ilość gotówki na kaucję, to figa – zostaje wynamowanie pokoi i to oplacanych z góry. Zreszta – nie trzeba byc jakos specjalnie biednym, wystarczy mieszkac w Silicon Valley i zarabiac ponizej 80 tys brutto rocznie…

PS:
Właśnie przyjechała dostawa ze sprzętami.

Wieści z placu boju III

$
0
0

Wrazenia z mieszkania przez pierwsze 5 dni.

Jesteśmy wyspani. Bezcenne.
Motocykle bez tłumików co prawda jeżdzą, ale nawet przy otwartym na oścież oknie od sypialni da się nie budzić – niskie dzwięki są dostatecznie tlumione przez sciany z litej cegly, odległość oraz drzewa przy ulicy. W poprzednim mieszkaniu ryk był taki, że nawet stopery w uszach nie pomagały – wybor był albo zamykamy balkon (w środku lata) albo nie śpimy.
Nie budzą też nas psy sąsiadów – są to normalne psy, które szczekaja jak ktos przechodzi przez pasillo, albo gdy na dachu jest kocia wojna. Nie mają syndromu samotności i nie napieprzają non-stop paszczą o świcie albo w środku nocy do księżyca przez kilka godzin.
Poza tym, nie ma tutaj denerwującego wyjca garażowego oraz garażu – nie ma więc w dzień wkurwiających na maksa odglosów kompresora, industrialnego odkurzacza, myjki ciśnieniowej. Nie ma obok budowy z jakże przecudnym odgłosem młota pneumatycznego, piły i podobnych rozrywek…

Życie nabrało nowej jakości.

Mieszkanie oczywiście wymaga jeszcze kupy pracy oraz kupy szmalu – bo (co widać na zdjęciach) jest w standardzie urugwajskim tj. cztery gołe ściany. Nie ma lamp/żyrandoli (z sufitu zwisają gołe kable z zarówkami), nie ma karniszy, zasłon, niczego w kuchni, żadnych closets, szaf – nic. Oprócz tego przydaloby sie ponaprawiac wszystkie niedziałające gniazdka, roztelepane klamki, pomalować wszystkie futryny i drzwi oraz tą mega obleśną boazerię. To wszystko jednak da się powoli zrobić – powoli, bo wymaga to kasy, a my i tak kupę szmalu wywaliliśmy na pięciomiesieczną kaucję oraz zakup boilera, pralki, lodówki, drabiny, suszaka i całej kupy innych popierdółek, które niby nic, a jednak zebrane do kupy kosztują.
Poprzednie mieszkanie było częściowo umeblowane, i teraz odczuwamy różnicę.

Dzielnica, w której jest chałupa, to barrio Buceo. Poza wąskim pasem apartamentowców przy samej Rambli jest to generalnie dzielnica robotnicza, i różnice w porównaniu z Pocitos (tam, gdzie mieszkalismy wczesniej) widać na pierwszy rzut oka. Domy są mniejsze i biedniejsze. Jest bardziej brudno. Mieszkancy – jak to klasa robotnicza. Turyśtów w okolicach nie ma i nie zapuszczają się. Nie ma tych wszystkich sklepów celujących w klasę wyższą tj. z modną „zdrową żywnoscią”, zagranicznymi delikatesami, salonami fryzjerskimi dla psów, sztuką i tak dalej.
Są za to prymitywne warzywniaki oraz mięsne z cenami dla ludzi tj. o 20-30% niższymi niż te z Pocitos. Są ferreterie, sklepy ogrodnicze, stolarze i kupa innych małych, rodzinnych biznesów rownież z cenami dla lokalsów. Nagle okazuje sie, że durna plastikowa doniczka do kwiatków, która w Pocitos kosztowała 400 peso, tutaj kosztuje 200. Kilo karkówki, zamiast 180 peso kosztuje 130, i tak dalej.

Ah, i jeszcze jedna zaleta. Wygląda na to, że lato da sie przeżyć bez klimy. Grube ściany z litej cegły plus wysokie sufity plus dobra wentylacja w zupełności wystarczają. W poprzedniej chałupie, która była kawalerką z jednym tylko oknem balkonowym oraz ścianami z dziurawki wymagała odpalania klimy juz przy 30 stopniach – bo mury i balkon nagrzewały się błyskawicznie, a przeciągu nie dało się jak zrobić.

Internet śmiga – nie mam wreszcie żadnych problemów z videokonferencjami…

PS:
A z karniszami to zabawnie, bo KAZDE okno w tej chałupie ma inny rozmiar :) A okien mamy duzych cztery (dwu i trzyskrzydlowe) i dwa małe (lazienka i kuchnia). Będzie kupowanie na metry a potem przycinanie do rozmiaru…wot typowe problemy starego domu…

Tam gdzie żyją tambylcy

$
0
0

Obok nas niedaleko jest sklepik sprzedający tylko alkohole. Ze w poblizu jest jeden supermarket oraz supermarkecik i oba sprzedaja alkohole to zastanawialismy sie, z czego zyje ten tylko alkoholowy?
Już wiemy. Otóż sprzedaje wino na litry – trzeba przyjść z własnym pojemnikiem. Tinto, rosado, blanco (czerwone wytrawne, różowe, białe) – wszystko za 48 peso za litr..czyli jakieś 5.6 PLN.

Hm hm hm… trzeba będzie zakupić i obadać, czy nadaje się do spożycia….

Wieści z placu boju IV

$
0
0

Dziś było zdawanie poprzedniego mieszkania. Oczywiście zaplacimy za ukręconą rączkę od kranu, to było wiadomo. Oraz, za zniszczoną podlogę….

…okazało się bowiem, że podłoga nie była ze szlifowanego betonu, ale z jakiejś kiepskiej betonowej zacierki pociągniętej woskiem. Wierzchnia warstwa w kilku miejscach wykruszyła sie od… jeżdzenia krzesłem biurowym na kółkach. Jakbym wiedziala, ze to takie gówno, to kupiłabym po prostu plastikowe maty ochronne na podlogę, takie jakie kładzie sie na wykładziny w biurach. A tak? Dowiedzielismy sie, ze to była podlogowa ściema, kiedy sie to już wykruszyło i było za poźno. Potem Chłop próbował naprawiać, ale powiedzmy sobie, ze bez profesjonalnej szlifierki do betonu to szpachelką można se zacierać do usranej śmierci, a i tak będzie roznica – nie mówiąc już o różnicy w odcieniu….

Ile zapłacimy za tą podlogę nie wiemy, do poki nie wejdzie ekipa i nie zrobi. Ekipa oczywiscie powolana przez wlascicielkę. Dopoki tego nie zaplacimy, nie odzyskamy depozytu z banku. Ciekawa jestem, ile to bedzie kosztować…

No i tak.
Przeprowadzki to droga impreza :-(
I chyba jednak wolę staropierdawną technologię. Naprawa poszczerbionej sciany z litej cegly, z ktorej obkruszył się tynk, jest relatywnie łatwa. Poprawianie betonu, który miał za dużo piachu i sie kruszy, to jakaś męka. No i zdecydowanie najlepiej, jak z rzeczy mozliwych do zepsucia zacznie przeciekać dach. Tutaj juz nijak nie da sie obciążyć najemcy….

Wieści z placu boju V.

$
0
0

Pisalam juz, ze bedziemy musieli zaplacic za naprawe podlogi w starym mieszkaniu.

Dziś wlaścicielka przyslala nam wycenę: 900 dolarów, z czego materiały: 394 dolary. Mało nie jebnęłam z krzesła.
Pizda najwyrazniej chce sobie naszym kosztem zrobic od nowa calą podlogę.


Wieści z placu boju VI

$
0
0

Tym razem sparing z właścicielką odbył sie w starciu bezpośrednim z prawnikiem nas reprezentującym.

Na wieść o możliwym procesie nagle okazało sie, że poprzednia wycena szkody była „za całą podłogę” a ona teraz prześle zuptadowaną do wielkości tego kawałka, co jest „zniszczony”.
Równocześnie zarzuciła nam, ze przecież wisimy jej karę za skrócony najem. No nie z nami te numery Bruner – żadnej kary, mamy to na piśmie, na którym podpisaly sie obie strony, prawdaż.

Pam pam pam.
Zobaczymy, co dalej. Czas płynie, i płynie on na naszą korzyść…

O dyzajnie na przykładzie matery

$
0
0

Kiedyś dawno temu, podczas pierwszego roku pobytu w Argentynie, zachwycił mnie ichniejszy dyzajn i kupiłam sobie materę, która bardzo mi się spodobała:

Radośc moja była jednak krótka, bo w codziennym użytku śliczna matera okazała się mega niepraktyczna, po kilku dniach przewróciła się na bok (zawadziłam niechcący o wystającą bombillę) i stłukła.
Następną kupiłam sobie klasyczną – z tykwy. Niestety, okazała się rowniez niepraktyczna – bardzo szybko mi zapleśniała. Potem przerabiałam jeszcze kilka modeli, również z palo santo (tez w koncu zaplesniala, gdy kilka razy zapomnialam wyrzucić zużytych fusów i poleżały sobie przez noc).

W końcu staneło na modelu najbardziej praktycznym, czyli solidnym, zrobionym z fajansu. A kto powiedział, że fajansowa matera musi być brzydka? Nie musi! Nawet Urugwajczycy czasem zrobią ładny, wesoły dyzajn, chociaż muszę przyznać, ze w sklepach królują klasyki tj. obciągnięte skóra w kolorach szaro-buro-czarnych. Trochę czasu zajęło mi, zanim znalazłam tę, ale teraz jest moją ulubioną :)

Zaliczyła już upadek na podłogę – ale dzięki temu, ze jest obciągnięta plastikiem z takimi wystającymi bąbelkami (widać to na zdjeciu) nic się jej nie stało.

Bajka o wadach starego mieszkania

$
0
0

Bo są wady – większe i mniejsze.
Jak pisałam już zaraz po obejrzeniu mieszkania – powitały nas ścieżki zdechłych karaluchów. Bo zrobiono remont, a po remoncie oczywiście wylozono wszędzie trutki na karaluchy, to i pozdychały.
My sami porozkładaliśmy na dzieńdobry calkiem sporo, przez 2 tygodnie znajdowaliśmy już nieżywe wywalone do góry kołami, a to w kuchni, a to na korytarzu. Wydawało się, że sytuacja jest już pod kontrola aż tu….

Mieszkanie obok nas, a w środku manzany, które do tej pory stało puste, zostało wynajęte. Oczywiście, zaczęto od remontu i porozkładania trutek, wobec czego karaluchy (a tutaj sa wielkości kciuka, tak samo jak w Buenos) spierdoliły od razu do nas. Któregoś dnia mało nie zeszłam na zawał, jak robiłam obiad i jeden zaczął popieprzać po blacie.

Po wlaniu wrzątku w zlew i kratkę odpływową oraz wylożeniu świezych trutek przestały biegać, za to pojawiło się około 8 egzemplarzy zdechłych w szafce pod zlewem i okolicach. Kilka dni spokój i…. znowu popierdala jeden w kuchni zewnętrznej.

Fuck.
Gdy jeszcze mieszkalam w Polsce (Warszawa Targówek) przed emigracja, też w wynajmowanym mieszkaniu mialam karaluchy. Kilkunastopiętrowe bloki ze zsypami na klatce są bardzo wdzięcznym żerowiskiem dla tych insektów. Tyle, że karaluchy w Polsce są trzy razy mniejsze od tych tutaj. No i nie da się ich wytruć, jeśli my sami powykładamy trutki, za to sąsiedzi mają w dupie.
Eh. Od tej strony Kalifornia była idealna, bo ze względu na suchy klimat karaluchów tam nie było, zadnych innych wstrętnych insektów tez nie, za wyjątkiem Czarnej Wdowy.
Tutaj w Montevideo tez w sumie nie jest zle – karaluchy są co prawda wielkie, ale nie ma innych atrakcji tropików takich jak skorpiony (jadowite), węże (jadowite), tarantule i bóg raczy wiedzieć, co jeszcze. Dopoki nie mieszka sie w betonowym apartamentowcu w środku miasta, w ktorym hurtowo w całości budynku robione sa akcje odkaraluchowiania, to będą takie niespodzianki jak mamy tu :-/
Trzeba się nauczyć z nimi żyć, bo taka jest cena miłego klimatu.
Notabene z tegoż względu nigdy nie rozważałam przeniesienia sie na stałe w tropiki. Wystarczyło mi kilka wizyt i obserwacja życia biologicznego, którego jedynym celem wydaje się doskoczyc, upierdolic i pożreć człowieka, możliwie jak najszybciej. Dużo rzeczy jestem w stanie znieść, ale tarantula biegająca se po domu tak o, jak piesek, to jest dla mnie najczarnieszy horror, bo mam arachnofobię. Więc już nawet ten durny karaluch lepszy…

PS:
A teraz siurpryza. Karaluchy są… jadane. W Meksyku i Tajlandii – gdzie usuwa się im głowy i nogi, a korpusy są gotowane, duszone, grillowane. Oczywiscie, to nie są takie zwykle karaluchy, bo te moga roznosić różne bakterie i wirusy; karaluchy do spozycia sa hodowane w izolowanych warunkach i najczesciej karmione jabłkiem i sałatą. W Chinach karaluchy są uważane za lekarstwa. Są one specjalnie hodowane, a zgrillowane i ususzone (a potem ukruszone na proszek) są sprzedawane jako lekarstwa na dolegliwości żołądkowe, sercowe i wątrobowe….

A z rzeczy pozytywnych….

$
0
0

Wino, o którym pisałam jakis czas temu, zostało spróbowane, tu dowód:

Pojemnik jak widać z tych niekończących się – 10L. Nazwa jakże wdzięczna: VUDU*. Wino stołowe, mieszanka tannata z merlot. Lepsze niz 3/4 tego, co w przeciętnym polskim supermarkecie stoi na półkach. Niekacorodne. Wytrawne.

* VUDU to skrót od Vinicultores Unidos Del Uruguay czyli zjednoczeni winiarze urugwajscy :)

Wieści z placu boju VII – The End!

$
0
0

This is the end.. my only friend, the end…

W piątek wreszcie zamknęlismy sprawe poprzedniego mieszkania, zamknęli konto w BHU i odebrali pieniądze.
Sprawa ciągnęła się jak smród po gaciach, o czym pisałam tu, tu i tu.

Żadnej kary za skrócony najem nie musielismy placic. Napuszczenie prawnika działa cuda, ot co. Z oryginalnej sumy 900 dolarów za zniszczoną podlogę stanęło na 350 dolarach. I tyle. Odebralismy depozyt pomniejszony o tą sumę i już (plus zaległe gastos comunes, ktore notabene chcielismy zaplacic juz 3 miesiące temu, ale wlascicielka, nie nie, to bedzie przy likwidacji konta. Ooooook, whatever).

Dzięki temu mamy gotówkę na życie na następne 3 miesiące, a kasa, która lezy w banku na koncie moze zostac wsadzona na jakąs lokatę – albo przynajmniej na konto indeksowane do inflacji.

Właśnie. Jak tu nie kochać Urugwaju? Te pieniądze z depozytu gwarancyjnego, co leżały 2 lata na koncie Banco Hipotecario, były indeksowane do inflacji. Dzięki temu składaliśmy ok. 80 tys. peso, a odebraliśmy (po rewaluacji) ok. 110 tysięcy – minus oczywiście wyżej wspomniana należność za tą nieszczesną podłogę. Lepsze to, niż płacenie garantii czyli procentu od sumy wynajmu na rzecz firmy dającej gwarancję – czyli po prostu ubezpieczenia.

W Urugwaju jest tak, ze oprocz prywatnych firm (ktore kasują 8% rocznej sumy wynajmu) są jeszcze firmy panstwowe – takie jak Anda, CGI, Ministerio de Vivienda – i one kasują 3%, 1,5% od rocznej sumy wynajmu.
Oczywiście, jak na warunki polskie, to wynajmujący powie, ze granda – ale tutaj jednak zostal osiagniety jakis kompromis – wynajmujący ma jakies zabezpieczenie, ale najemca tez. Nie ma dzikiego zachodu takiego, jaki panuje w Polsce, albo takiego, jaki panowal w Argentynie. Ba, nawet w USA, jak sie wynajmuje komercyjnie, to rzadko kiedy wystepuje takie zjawisko, jak zobaczenie z powrotem swojego depozytu…

Viewing all 194 articles
Browse latest View live