Quantcast
Channel: prywatne – notatki na mankietach

Grzyby są fajne!

$
0
0

Pisałam wam już, że mieszkam tak trochę jakby w lesie.
Tj. El Pinar to nie jest do konca las, bo wszystkie drzewa na wydmach i w okolicy posadzili kiedys ludzie, no ale są.
I pod tymi drzewami rosną grzyby! I to jakie! Poszliśmy z Chłopem wczoraj na spacerek i zauważyłam dorodne grzyby. Wskazuję, mówie “o, zobacz jakie duże!”
Chłop popatrzył i stwierdził, że to prawdziwki!
No to zerwaliśmy wszystkie.

Nikt się na nie nie łakomił, miejscowi w ogóle nie znają się na grzybach. My na początku też mieliśmy wątpliwości, ale grzyby okazały się mieć gąbkę, zamiast blaszek (trujące mają blaszki), potem doinformowaliśmy się jeszcze w Internecie no i w końcu okazało się, że podgrzybki. Sos wyszedł przepyszny!!!
Oto jeden zbiór, zerwany w odległości dwóch przecznic od domu.


Domowe grzyby też są fajne!

$
0
0

Skoro już w temacie jesteśmy, to grzybki z hodowli też wyrosły:

W tym pudełku kartonowym znajdował się worek ze słomą, a w słomie grzybnia boczniaka. Grzybowi tak się spodobało w tym środowisku, ze grzybnia przerosła też i karton i zdecydowała się wypuścić owocniki :)
Chłop z owym kartonem obnosi się z dumą, bo grzybnię wyprodukował sam, a nie kupił gotową. Zadanie okazuje się nie takie skomplikowane, o ile znajdzie się odpowiedni substrat (na sośnie i eukaliptusie nie chcą boczniaki rosnąć) oraz zachowa całkowicie sterylne warunki – co powiedzmy, że w domowej kuchni nie jest proste. No ale wyszło :)

Pytanie do czytelników

$
0
0

Hej,
na fejsa wrzucam zdjęcia z życia codziennego, opisy, komentarze, takie nudne rzeczy typu jak wygląda zagospodarowanie przestrzeni tu, tam, gdzie indziej etc.
Czy was to też interesuje, postować na bloga też?

Just asking..

O zagospodarowaniu przestrzeni wspólnej

$
0
0

Kilka przecznic od nas znajduje się działka, która byla niezagospodarowana, ot taka przestrzeń publiczna.
Została przez lokalnych mieszkańców niewielkim kosztem przekształcona w przyjemne miejsce spotkań.
Nie trzeba było wiele: oczyścić teren ze śmieci, chaszczy, zainstalować stoliczek, proste krzesełka z drewna na zboczu wzgórza, powiesić huśtawkę ze sznurka i deski na pobliskim drzewie.

Lokalsi lubią tutaj siedzieć, krzesełka są w strategicznym miejscu pozwalającym po południu wygrzewać się na słońu i obserwować zachody….
Proste i tanie – trzeba tylko ludziom nie przeszkadzać i nie zalewać wszystkiego betonem.

Zagospodarowanie przestrzeni, ciąg dalszy

$
0
0

Na pierwszych dwóch zdjęciach widzimy kolejny publiczny kawałek przestrzeni zagospodarowany głównie przez mieszkańców (zjeżdzalnie dostarczyło miasto, resztę mieszkańcy). Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł karczowania natywnych roślin i pokrywania tego trawą z rolki, która i tak uschłaby, bo pod sosnami taka trawa nie rośnie i tyle.
Mamy więc marniutkie natywne roślinki trawiaste oraz wesoło zarastający przestrzeń sukulent plus tu i ówdzie krzaki, ktore dają radę pod sosnami. Jest ok i nie trzeba żadnej “rewitalizacji”:

https://photos.app.goo.gl/bdbSZezsWUTmQ3A26
https://photos.app.goo.gl/2qwV18RWSAR4UyuD9

Kolejne dwa zdjęcia to wydmy nadmorskie. Na drugim planie wydma kompletnie zrównana i rozjechana spychaczem (a zaczynały tam się juz ukorzeniac trawy morskie i krzaki). Dlaczego? Dlatego ze w pierwszej linii zabudowy mieszka jakiś je*any tłuk, który starżył się intendencji Canelones (lokalne władze powiatu/województwa) że mu piasek zasypuje drogę dojazdową do domu. Co zrobiły tłuki z intendencji? Zamiast przysłać ludzi, którzy poobsadzaliby wydmy natywnymi roślinami, wyznaczyli przejścia i zabezpieczyli je chociażby drewnianymi palikami/pomostami, to przysłali spychacz i zniszczyli totalnie wszystko. A piasek oczywiście dalej zawiewa drogę, prawdaż.
Ze można inaczej to widać jakiś kilometr dalej, gdzie w pierwszej linii zabudowy mieszkają rozsądni ludzie, którzy sami zrobili to co opisałam, potem troche podlewali świeżo wsadzone krzaki, a po 2 latach mają już zarośniętą wydmę na tyle, że im piach nie zawiewa drogi i zabudowań (zdjęcia tegoż będą później)

https://photos.app.goo.gl/DNDNQLVamBe8AdfF7
https://photos.app.goo.gl/EWyC29Bmty4WCEKT6

Na kolejnym zdjęciu widzimy piękną i soczystą trawę, która sobie sama wyrosła i rośnie dalej. Co trzeba robić? Nie przeszkadzać jej: w tym miejscu trawa i inne natywne rośliny są ścinane może z raz na dwa miesiące, jak już zaczyna robić sie z nich wielgachny gąszcz, przy czym nie są wycinane do gołej ziemi, tylko zostaje jakieś kilkanaście a może 20 centymetrów.
Znów, to efekt rozsądnych właścicieli posesji.
A na następnym zdjęciu widzimy co dzieje się, gdy posesja zostaje porzucona i nikt niczego nie wycina: tak mniej więcej wygląda natywna wegetacja w miejscu, gdzie jest jakieś zagłębienie terenu więc więcej wody i drzewa dają radę same wyrosnąć. Tam gdzie wody jest mniej znajduje się po prostu pampa czyli preria:

https://photos.app.goo.gl/3xsnxfZ9Mnyo56yv8
https://photos.app.goo.gl/J5zxVc3vPYBu7Sa66

A tutaj bonus,czyli to co normalnie sobie rośnie: palmy i pałki wodne:

https://photos.app.goo.gl/EFH3LmSEhWW2YGVcA

Wady Urugwaju

$
0
0

Jedną z nich jest “tradycyjne budownictwo” czyli chałupy budowane z litej cegły, grube mury, ale z ogrzewaniem typu kominek i bez wentylacji mechanicznej. Nie, żeby to coś wyjątkowego dla Urugwaju było, nie. To jest standard w krajach śródziemnomorskich i stamtąd tenże standard przyszedł, razem z emigrantami.

Przez 9 miesięcy w roku takie chałupy są ok, bo mają całkiem niezły bufor chroniący przed upałami – nawet jak w dzień w lecie dowali ponad 40 stopni C, to da się przeżyć bez klimy.
No ale w zimie…

…w zimie to makabra. Bo zima jest tu porą mokrą i jak pada, to wilgotność jest sto procent, jak w ryja strzelił.
Tak właśnie było przez ostatni tydzień, na dodatek zanim zaczęły się deszcze, to było zimno (11 st C w dzien, 4 st C w nocy), chałupa wychłodziła się, ściany, podłoga (terakota/ceramika) i sufity zimne jak diabli. A potem przywalił froncik z północy, 20 st C w dzień, wilgotność ponad 90% w efekcie czego zrobiła się kondensacja wszędzie. Na podłodze, na ścianach, na suficie…

5 dni takiej chujuwy i efekty możecie sobie obejrzeć na poniższych zdjęciach. Jak już skończy się zima, będziemy suszyć chałupe a potem cóż, usuwanie pleśni i malowanie…

Na pierwszym zdjęciu jest kominek w kotłowni,
pardon, sralonie

Na drugim mamy sufit w kanciapie, w której
pracuję

Na trzecim sufit w sralonie
przy drzwiach wejściowych

Tak, wiem, jest to chu*owe, ale za to z okien kuchni i sralonu mam taki
widok

Coś za coś, nie ma lekko, gdybym miała więcej kasy, to kupiłabym sobie działkę i zbudowała na niej dom z wystarczającą izolacją oraz wentylacją mechaniczną i nie byłoby w nim problemów jak wyżej.
No ale nie mam tyle gotówki, niestety.

Co na obiad? Grzyby!!!!

$
0
0

Jakiś czas temu wrzuciłam tutaj (albo nie wrzuciłam???) zdjęcie dopiero-co powstającej budy – ot dechy na pospawanym szkielecie metalowym, oblozone plytami cementowymi.

Buda została skonczona a teraz – TADAAAAAAM – rosną w niej grzyby.
Chłop chodzi dumny jak paw, bo WRESZCIE ROSNA.

Zmarnował prawie rok na probowanie roznych substratów: okazało się, ze teoria z youtube od gości permakulturowych z Europy to jedno, a praktyka to drugie.
Musiał oblecieć trzy różne substraty i nauczyć się na dupie własnej, że grzyby nie na wszystkim wyrosną.
Np. co z tego, że są wysterylizowane pelety, wydawałoby się idealne, ale eukaliptusowe, a na tym nic nie wyrośnie? Dostawca oczywiście nie wiedzial, z czego są robione te pelety, ale PANIE TAKIE DOBRE PELETY.
Albo: co z tego, ze piękna słoma ze zboża, jak okazało się, że pryskana jakimś gównem (pewnie glifosatem) i NIC ale to NIC z niej nie chciało rosnąć?

Także cóż, połowa sztuki to było znalezienie lokalnego dostawcy sprawdzonego substratu. No i jeszcze jedno: cykl zaczyna się od sporów. Można kupić gotową grzybnię, ale wtedy cała impreza jest dość droga i na chociażby najmniejszą komercyjną skalę nie ma to sensu.
A robić własną grzybnię to wcale łatwe nie jest. No ale ten etap Chłop ma już za sobą.
Etap kolejny to będzie rozwijanie hodowli do jakiejś komercynej skali, czyli coś więcej niż na użytek własny i sąsiadów dookoła…


Camioncito

$
0
0

…czyli ciężaróweczka po hiszpańsku.

Albowiem zamienilismy jednego gruchotka (Peugeot 405) na następnego z lat 90-tych, za dopłatą, i stali się wlaścicielami Hyundaia H100, 2.4L benzynowca:

Narazie nie wiadomo jeszcze, co trzeba będzie naprawiać, ale coś trzeba będzie, to w końcu dwudziestosześcioletni samochód.
Ma jednak dwie zalety:

1. Duża przestrzeń bagażowa (fotele mozna wymontować)
2. Jest tak prymitywny (i na ramie) ze przeróbka na elektryka nie powinna być zbyt skomplikowana.

Jeszcze go nie prowadziłam, ale to będzie wyzwanie, bo ja w życiu nie jezdzilam zadnym samochodem bez wspomagania kierownicy, takze ten…

Izolacja, izolacja…

$
0
0

Kochani, a teraz zobaczycie skrzyżowanie McGyvera z Adamem Słodowym, czyli jak zaizolować ch*jowy dach w wynajmowanym domu, za sto złotych.

Najpierw opis sytuacji wyjściowej:
kanciapa, w której siedzę dniami całymi i pracuję zdalnie, oryginalnie nie była częścią domu, który to dom jest zrobiony z solidnej cegły oraz ma dach pokryty dachówką.

Kanciapa kiedyś była patiem, potem została obudowana ścianami z najtańszych materiałów, czyli cegły dziurawki, a dach zrobiony z cienkiego betonu pokrytego papą.
I już.

Jako ze Urugwaj na wybrzeżu ma ekspozycję na słonce taką, jak północna Tunezja i Egipt, a dach wystawiony na slońce caly dzień w lecie, to łatwo mozna sobie wyobrazic, jak paskudne temperatury tutaj biegały.

W zeszłym roku jakoś sie przemęczyłam z wiatrakiem i polewajac się wodą, w tym postanowiliśmy jakoś ten j*bany dach zaizolować.

Wymagania były takie, ze cała konstrukcja musi być demontowalna bez śladu oraz nie moze jej zwalić wichura. Od razu odpadło więc robienie czegokolwiek na zewnątrz, zostało ocieplenie od srodka.

Klejenie styropianu odpadło, bo nie da się tego nijak usunąć bez śladów….
Cóż więc pozostało?
Partyzantka pod tytulem najtańsze dechy z tartaku, przybita listewkami do nich folia z najtańszą pianką izolacyjną, a to wszystko oparte na nastepnych listeweczkach na kilku wkrętach (dziury w ścianie po wkrętach załata się gipsem przed wyprowadzką).

Ponieważ ściana okazała się nie trzymać żadnych pionów ani linii prostych i podobnych fanaberii, to styki wyglądają, jakby ktos rąbał siekierą, ale nic to, jak mawial Mały Rycerzyk. Się kupi srebrną duct tape i pozalepia.

A teraz najlepsze:
DZIALA.
Ze ch*jowo wygląda? Who cares!
Od wczoraj mam najchłodniejsze pomieszczenie w całym domu, proszę ja was, komfortowe 26 st C, a nie jakieś ch*jowe 34, o.

Rant pracowy

$
0
0

Bo dawno nie było, c’nie?
**********
Popadłam dziś w stupor albowiem okazało się, że programisty zmieniły jedną linijkę kodu i nagle aplikacja zaczęła się zachowywać dziwnie i w sposób nieoczekiwany, a oni stwierdzili, że nie mają pojęcia dlaczego i nie rozumieją.

No i k*rwa bym pokiwała ze zrozumieniem głową, gdyby to były programisty np. od kernela linuxowego, ktory wszak w C jest napisany, ma kilka milionów linii kodu oraz złogi przedwieczne sprzed dekad. Ale…. ale aplikacja web, napisana w pythonie, a ten konkretny moduł przez nich samych zaimplementowany 2 miesiące temu!?!?!?
WTF?

PS:
A ta wiedza tajemna stała się mię dostępna albowiem urzadzili sobie group-programming session (w ramach poprawiania bugow) i ja zostalam na tej sesji grupowej i sluchalam oraz oglądalam ich kod. JESUS!

PS2:
Tu przypomnial mi sie mój eks-maużonek, ktory miewal sesje programowania i po 40 h (jak wpadl w trans), caly kod wykonywal we wlasnej glowie, potem testowal na swojej maszynie, poprawial bugi a dopiero potem robił merge. Gdzie kurwa te czasy i dlaczego minely!?!?!

Żniwa

$
0
0

… Albo kiedy zastanawiasz się, co na śniadanie i obiad, bo lodówka pusta, a tu przychodzi Chłop z budy (grzybowej) i przynosi plon!
I radośc zapanowała wielka, bo przez 2 miesiące nie było ani grzybka, bo lato upalne i suche, więc nic.
A teraz będziemy się nurzać w boczniakach.
Na śniadanie jajecznica na boczniakach, na obiad kasza gryczana z boczniakami!

Pierwsza podróż kamperkiem zaliczona!

$
0
0

Wszystko, co mogło pójść źle poszło źle, ale i tak było bardzo dobrze, hehehe :)

Rzuciliśmy się na głębokie wody, bo podróż 300 km w jedną stronę, do parku narodowego Santa Teresa oraz wioski La Coronilla.
We wtorek Chłop skończył przystosowywać Kubusia do nocowania w nim, a w środę już pojechaliśmy. Do spania jako rozwiązanie tymczasowe do polozenia na skrzynię (zrobioną przez Chłopa) kupilismy zwykły dwuosobowy materac dmuchany 140/190 cm (wielkość okazała się perfekcyjna) i spiwory z Decatlonu.
Oryginalnie planowalismy zatrzymac sie na 2 noce w parku Santa Teresa, jako ze mozna tam sobie kampingować gdzie się chce (park ma obszar 3000 hektarów oraz lazienki z prysznicami z gorącą wodą), ale okazało się, że minimum noclegów to trzy noce i za tyle trzeba zapłacić. W La Coronilla natomiast przez tydzien wczasowali sie nasi bliscy znajomi w ośrodku ministerstwa, natomiast nad samym oceanem znajdowal się mini- postój dla kamperków z kibelkami i prysznicami z zimną wodą, za to darmowy.

Zaprawdę powiadam wam: obserwowanie wschodu słońca z wygodnego leża z kampera i usypianie przy szumie fal oceanu jest bezcenne.

Z atrakcji, które zaliczylismy (będą oddzielne wpisy ze zdjęciami) trzeba wymienić:
– przechodzenie przez wiszący i bujający się most nad kanałem wpadającym do oceanu
– obserwowanie rytuału wypuszczania ocalonych i wyleczonych żółwi morskich do oceanu
– zwiedzanie osiemnastowiecznej wojskowej fortecy Santa Teresa
– wyjazd do granicznego miasteczka przemytników czyli Chuy, gdzie po jednej stronie ulicy jest Urugwaj, a po drugiej Brazylia.

Zdjęcia będą tylko z pierwszych dwóch dni, bo potem telefon rozładował mi się i wyłączył, zanim w ogóle zauważyłam, a pina do zrestartowania zostawiłam w domu….

No ale nic to, najlepszy był koniec podróży, bo w okolicach miasteczka Rocha spieprzył nam się układ zapłonowy, zaliczyliśmy mechanika (który nic nie zrobił bo i tak nie miał części) oraz… ponad 200 km jechaliśmy z silnikiem z pracującym tylko trzema cylindrami i modląc się, żeby ten pieprzony układ nie rozleciał się do końca, bo zaiste, holowanie z takiej odległości i to jeszcze w Wielki Piątek przed Wielkanocą, kosztowałoby nas pewnie z jedną miesięczną pensję….

No ale dojechaliśmy, przepalając jakies niebotyczne ilosci wahy (wiadomo, przez ten jeden cylinder benzyna leciała jak przez dziurawy wór), a Chłop po dojeździe padł na ryja jak ściera tym bardziej, że przez całe 3 dni bidok przejął ode mnie wirusa grypy żołądkowej i ledwo ciągnął.

Zdjęcia w przygotowaniu, na zachętę zdjęcie naszej noclegowni – staliśmy w nocy tam, gdzie te samochody, To jest szczyt wydmy, poniżej trzeba zejść dobre kilkadziesiąt metrów, żeby dojsc do plazy:

Czemu nie mogę porzucić całkowicie jedzenia mięsa?

$
0
0

A nie stać mnie.
Struktura cen u mnie jest taka: najtańszy zamiennik mięsa, tofu, kosztuje 600 peso za kilogram (i to jest juz tutejsze tofu, a nie importowane). Za tyle mogę kupić doskonałą polędwicę cielęcą.
Za połowę tej ceny mogę kupić karkówkę wieprzową, a kurczak kosztuje jeszcze mniej.
Dopóki struktura cen się nie zmieni, dopóki rządy nie przestaną dotować (wprost, jak w USA lub pośrednio przez zwolnienia z podatków) agricorpo produkujących mięso, to niewiele sie zmieni.

Opowieść o dachu

$
0
0

Zacznę od początku:

Mieszkamy w wynajmowanym domu.
Od momentu wprowadzenia się widzieliśmy, że dach nad dobudówką, która powstała z zadaszonego patio z tyłu domu (a teraz jest moją kanciapą do pracy) był gówniany, ale jak bardzo gówniany dowiedzieliśmy sie dopiero po wejściu na drabinę, co miało miejsce już po podpisaniu umowy i zamieszkaniu tutaj.

Otoż, ten dach był cienką cementową płyta przykrytą jakąs papą, która się zużyła i zaczęła przeciekać (więc na suficie pojawił się grzyb), na dodatek jakiś debil kwadratowy obudował to murkiem tam, gdzie powinna być rynna, wetknął w róg jedna mała plastikową rurkę, która się błyskawicznie zapychała (mamy dookoła dużo drzew i leciały z nich liście oraz igły), więc po deszczu woda stała w tej pseudorynnie i dodatkowo na styku dachu ze ścianą rósł radośnie a bujnie grzyb.

Ponieważ to była cienka płyta cementowa, żadnej izolacji ani masy termicznej, więc w lecie było piekielnie gorąco w mojej kanciapie, a w zimie diabelnie zimno. Nawet jak po kilku godzinach napieprzania grzejnikiem powietrze nagrzało się w kanciapie, to po wyłaczeniu grzejnika wszystko szlo wpi•du po 15 minutach. Słowem, porażka.

No ale pojawiła się okazja: odwiedził nas właściciel chałupy, który nigdy jej nie widział (na codzien mieszka w NYC, a chałupe kupił zaocznie poprzez ojca jako “investment”).
Chłop go oprowadził i nie omieszkał poinformować, że tu jest problem z dachem i jak nie zostanie rozwiązany, to ta część będzie podlegac powolnemu niszczeniu z powodu wilgoci i grzyba.
Jako ze pogadali sobie wczesniej jeszcze o grzybach, Chłop pokazal hodowlę boczniaka, właściciel okazał się też hodowcą, więc nawiązała się nić porozumienia.

Właściciel stwierdził, że on w takim razie przyśle ekipę żeby naprawiła.
Przyszła ekipa, która okazała się niekompetentna (a była ona z rekomendacji kobiety opiekującej się tą nieruchomością, buahaaa), mieli jakieś totalnie z tyłka pomysły typu pokryją przeciekający dach membraną (membrana liquida) i zbudują drugie szambo na wodę z dachu (????). Chłop wytłumaczył, dlaczego te pomysły nie rozwiążą problemu a będą tylko plastrem na syfa.
Zaproponował, że najprostsze rozwiązanie to będzie połozenie na dachu z zewnątrz bloczków gazobetonowych – bo izolacja plus podwyzszenie dachu do poziomu, ze bedzie mozna polozyc na to zwykla blachę po uprzednim wyp* pseudomurka, potem zatynkowac po bokach i będzie gut. Rozwiązanie tanie i dobre.
Właściciel dał się przekonać, przysłał nową ekipę, ktora najpierw przyszła na oględziny i jak zobaczyli tą rzeźbę w gównie pod postacią starego dachu, to się za głowę złapali.
Nigdy co prawda nie pracowali z gazobetonem wcześniej, ale zakupili i zaczęli robić i zrobili tak jak miało być i porządnie.

Efekt:
od dwóch dni mam fajnie i ciepło w kanciapie. Grzeję tym samym przenośnym małym elektrycznym grzejniczkiem co stoi pod biurkiem, ale po jego wyłączeniu ciepło trzyma przez ok 3 godziny, więc nie musze napierdzielać non-stop, a rano po wejściu nie mam wrażenia, że weszłam do zimnego zawilgoconego lochu, co miało miejsce wcześniej.

Jest jeszcze tylko jeden problem do rozwiązania: jak usunąć grzyba z sufitu? Chłop upiera się przy potraktowaniu go wodą wapienną, co jest dobre o tyle, że grzyb zostanie skutecznie zabity ale… jak to zastosować na suficie tak, zeby nie zalać całego pomieszczenia a potem nie za•ebać się sprzątaniem?
Na ścianie byłoby jeszcze względnie łatwo, ale z sufitu bedzie kapać.
Any ideas?


Na ch•j wam te sztuczne trawniki?

$
0
0

Dookoła naszej posesji jest niestety cała kupa sąsiadów, którzy najpierw golą do zera trawniki a potem walą w nie tonę nawozów i wody, bo przecież nie chcą rosnąć jak się je ciągle niszczy. W lecie i tak kończą z żółtym klepiskiem, bo trudno żeby przy takich toksycznych praktykach było inaczej.

Tymczasem na naszej posesji.
Taki mam widok z kanciapy (w której pracuję) znajdującej się na tyłach domu:

A jak chcę pracowac na zewnątrz to biorę laptopa i siadam z przodu domu i takie mam widoki. Trawa, którą tu widać, nigdy nie była koszona bo po co?

Nasz działka jest zawsze zielona, nawet w środku lata gdy temperatury przekraczają 40 st C, i jest u nas o ładnie kilka stopni chłodniej niż u tych co mają klepisko trawnikowe.

Leniwe przedpołudnie

$
0
0

W sobotę wybraliśmy się do Montevideo załatwiać sprawy.
Żadnej nie udało się załatwić, ale za to był piękny słoneczny dzień więc… postanowiliśmy nacieszyć się spacerem, powygrzewać w slońcu i spróbować nowych smaków w fancy restauracji.

Na zdjęciach widzicie nowego muralka na starym mieście, bez niego ta skrzynka byłaby obleśna, a tak jest zajebista.
Oraz: Plaza Independencia, jeden z najwazniejszych placów, ten pomnik z koniem to pan Artigas Gervasio, zalozyciel (duchowy) kraju, stoi na szczycie mauzoleum, po prawej Palacio Salvo, ongiś najwyższy budynek Ameryki Południowej, dzisiaj odpada z niego tynk. Ale i tak uroczy!

$
0
0

Nasz mały ateistyczny fyrtel.
Zaczyna sie zawsze najpierw od najważniejszego, wina.
Tym razem sama się zdziwiłam: tani sauvignon blanc, na butelce jakies trzy medale, ale kupiłam z ciekawości. DOBRY BARDZO.
Reszta żarcia na stole w myśl zasady: byle się nie narobić a przyjemnie było. Czego wszystkim życzę, bo czemu nie.
I pamiętajcie: tradycja to jest “peer pressure from dead people”

PS:
Wszystkie meble widoczne na zdjeciu zostały zrobione przez Chłopa.
PS2: Urugwaj jako kraj zsekularyzowany 25 grudnia obchodzi Día de la Familia, czyli dzień rodziny, a nie Navidad.

Bajka ze starego mieszkania

$
0
0

Fejs przypomniał, wrzucam bo w sumie śmieszne, aczkolwiek wtedy trochę życie skomplikowało:

_____________________
Chłop usiluje zainstalowac karnisze.

Defaultowo nad ramą okienną jest taki drewniany kolnierz oslaniajacy, jest on przymocowany do sciany, a do tego kolnierza nalezy przykręcic metalową szynę z żabkami. Wydawałoby się, ze prosta rzecz.

Siedzę w drugim pokoju i zajmuję sie swoją robotą, nagle słyszę potworny łomot i sążniste kurwy. Lecę zobaczyć co się stało.

– no teraz juz wiem napewno, że to mieszkanie było budowane zaraz po wojnie! Przed epoką plastiku!
– eeeee?? – chrząkam nieśmiało patrząć na lezący na podlodze karnisz, kołniez drewniany oraz kupe gruzu i jakieś bolce.
– no bo zobacz, jak to było instalowane – pokazuje na dziury w scianie wielkości połowy kciuka – najpierw wybili ogromna dziurę, potem wstawili drewniany kołek, a w ten kołek wkręcili wkręta. Minęło 70 lat, drewno sie rozeschło, to i cała konstrukcja spadła!
Dziś kupujesz kołek rozporowy do betonu i masz wylane!

Kurtyyynaaaaaa.

Motoryzacja urugwajska

$
0
0

A gdyby ktoś chciał zobaczyć jak wygląda Urugwaj widziany oczami Motobiedy, to tutaj jest filmik:

On tylko trochę koloryzuje, za przewodnika po lokalnych złomowiskach i okolicach robił mu Chłop, więc wiem, że to nie ściema :)