Quantcast
Channel: prywatne – notatki na mankietach
Viewing all 194 articles
Browse latest View live

Z cyklu: kuchnia pełna niespodzianek

$
0
0

Bieda-obiad czwartkowy wymyśliłam – znaczy, bez miensa. Z tego co się nawinęło pod rękę, a jeszcze było w lodówce*

Ziemniory ugotowane na sypko, ze specjalną omastą:

1. Pokroic na drobne świeże papryczki chili (maja tu takie miejscowe, baaardzo aromatyczne), posolić, dorzucić duuuuzo tymianku oraz curry, to wszystko wrzucić na duuuuuużo rozgrzanego ghee (masła klarowanego). 2. Potem dorzucic ugotowanej drobno pokrojonej marchewki i kukurydzy. Wymieszać z ziemniorami (proporcje powinny być takie, zeby konsystencja byla jak w puree).
3. Na to rzucić dwa jaja sadzone, na stronie polozyc ogóreczka korniszonka do złamania smaku.

Powiem wam, ze calkiem dobre wyszlo.
Na tyle dobre, że warte uwiecznienia.
Bo kto powiedział, że ziemniory tłuczone to maja byc ze smalcem ze skwarkami albo mlekiem i maslem i nic więcej? Nudne takie są…

PS:
Czwartek to u nas dzień pustek lodówkowych, bo dni targowe to piątek i sobota, jak się zrobi za małe zakupy, to lodówka w czwartek jak przednówek w Polsce kiedyś bywał :)

PS2:
Pisownia miensa zamierzona. Wiem, że poprawnie powinno być „mięso”. Ale ostatnio odchodzimy od mięsa i dlatego mienso.


….

$
0
0

Ten dzień… w którym cieszysz się, że nie zdążyłaś kupic wykladziny na podloge. Ani ze nie ma klepki na owej podlodze..
Ten dzien…. kiedy doceniasz zniszczoną kamienna terakotę….
Ten dzień…. kiedy widzisz wielką fajansową michę pełna tłustego rosołu spadającą na ową kamienną podloge…
i ryż oraz kawalki kurczaka, rozpryskujące się po ścianach…meblach….podlodze…..i tłuszcz rozmazujący się wszędzie….
W tym dniu…. cieszysz się, ze to nie poleciało na dywan… I ze masz na ścianach w korytarzu tą obleśną plastikową boazerię.
Łatwiej wszak wytrzec gąbką niż skrobać, a potem malowac ścianę, prawda?

…. a potem sprzątali długo, a szczęśliwie…

…i urzędy emigracyjne…

$
0
0

Sprawa mojej stałej rezydencji ciągnie się jak guma w majtach, wszystko dlatego, że w strefie hiszpańskojęzycznej nazwisko nadane raz dziecku zostaje z nim przez całe życie – i dotyczy to też kobiet.
Tak więc fakt, ze na akcie urodzenia mam inne nazwisko a w paszporcie inne, wymagał interwencji prawnika i całkiem sporych przepraw (oczywiście, bynajmniej nie za darmo). Sprawę przedłużał też fakt, że musiałam mieć zaświadczenie o niekaralności ze wszystkich krajów, gdzie mieszkałam dłuzej niż 2 lata – z czego najtrudniej było pozyskać ten dokument z USA, rzecz jasna :-/ (dobrze, ze dalo sie to zalatwić przez lokalne biura Interpolu, bo inaczej musiałabym sie bujać spowrotem osobiście do USA i nie wiem ile czasu czekać na wydanie tego papieru – tutaj przez Interpol zajęło to „ledwie” pół roku…).

Po ostatniej interwencji prawniczej czekałam, czekałam i gryzłam pazury – aż wreszcie przyszedł email od Migraciones (tak proszę panstwa, tutaj urząd imigracyjny z petentami komunikuje się za pomocą emalii – SHOCKING!) że mam sie umówić na wizytę i stawić z paszportem. Przy umawianiu obowiązuje kolejka, a jakże, więc termin telefonicznie z automatem udało się zaklepać dopiero na za miesiąc.
I W PIATEK NASTAPIL TEN DZIEN.
Szłam i nie wiedziałam czego sie spodziewać – tymczasem co się okazało? Otóż panowie celnicy przy moim ostatnim przekraczaniu granicy źle wpisali do systemu moje nazwisko i teraz potrzebowali mnie z paszportem, żeby sprawić, że ja to ja :-/

Ulżyło mi, rzecz jasna, ale nie zmienia to faktu, że cala procedura przedluzy sie o nastepnę miesiące, bo zanim dokumenty znowu pójdą do ministerstwa spraw wewnętrznych, zanim znowu wrócą do Migraciones, to 2-3 miesiące miną, jak powiedziała miła pani urzędnik.

No ale potem juz będę miała prawilny kartonik, jak reszta Urugwajczyków i będę mogła przekraczać granicę bez dodatkowej zbędnej papierologii.
W sumie, jeśli zmieszczę się w terminie poniżej trzech lat, to będzie to i tak prędzej, niż załatwianie permanent residency w USA – które zajęło mi ponad 3 lata – z czego czekanie w kolejce na interview/decyzję to dwa, a potem następny rok bo skurwle zasrane zgubiły moje dokumenty i część z nich musiałam załatwiać od nowa, przy czym dowiedziałam się o tym przypadkiem, bo oficjalne zawiadomienie (wysłane normalną papierową pocztą) nigdy do mnie nie doszło, bo w pakiecie, co zgubili, był również formularz o zmianie adresu… lalala.

No i tak to….

Produkcja parapetowa

$
0
0

Ostatnim rzutem na taśmę, przed zimą, udało sie uhodować na patio taką oto papryczkę. Obok niej sałata:

Papryczka pewnie po żniwach zdechnie, bo wpierdzielają jej liście jakieś robale (co nawet widać nieco na zdjęciu). Tutaj w ogóle zycie obfite – amatorów na warzywa i inne jadalne roślinki, oprócz ludzi, wielu jest. Fasolę i miętę też ciągle jakieś szkodniki wpierdzielają, sałata aż im chrumka, nawet gady (tj. ślimaki) rzuciły się na opuncję! Mam jeszcze rozmaryn, bazylię i kapustę, narazie są wporzo, ale czujnym trzeba być.

No i tutaj taka uwaga: każdy chciałby wpierdzielać organiczne warzywka i owoce, jasne, jasne… ale weźcie je sobie najpier UHODUJCIE. Ja właśnie próbuję, i po prawdzie bez pestycydów to kiepsko idzie – siedem fasolek już wrąbanych – a stosowałam ekologiczny preparat do pryskania, składający sie głownie z octu i lekkiego mydła. Ha ha i ha. Ha ha. Ta, powiedzcie to tym robalom, że im szkodzi :-/

Eh.

….

$
0
0

Boziu, jak się cieszę, że wyprowadzilismy sie z poprzedniego mieszkania i juz nie musimy mieć w ogóle do czynienia z tamtą administracją budynku….

Oto bowiem dziś wysłali przez pomyłkę (pewnie nikomu sie nie chcialo zaktualizowac bazy z emailami wynajmujacych..) emaila na konto Chłopa. A w emailu….”pralka już naprawiona, proszę niech państwo zapłacą gastos comunes (opłata na wspolnotę).
Czyli po prostu któryś wkurzony lokator stwierdził, ze nie bedzie placił im gastos comunes, dopoki nie naprawią pralki. Czyli musiala stać zepsuta dłużej niz miesiąc, bo gastos comunes płaci sie co miesiąc, i dopiero po nie zaplaceniu przysyłają ponaglenia.

HA HA HA HA.
Od razu wdzięcznie otwiera mi się środkowy paluszek w ich kierunku…

$
0
0

Zakupiony dziś termometr potwierdzil straszne podejrzenia: w mieszkaniu jest 10 st C.
Termofor rulez i aby do wiosny. W godzinach pracy mam pod biurkiem grzejnik, a biurko zaslonięte kocem. Taka sobie prymitywna wersja kotatsu. Ichniejsza, full wypas, wygląda tak:

Niestety, po 17.00 prąd jest z drogiej taryfy, zostaje więc termofor tylko i generalnie najprzyjemniejszym miejscem w chałupie jest własne łóżko z koldrą puchowa i dwoma kocami…

Taki jest trade-off. Poprzednie mieszkanie bylo maciupeńkim studio, w którym z braku przestrzeni skakalismy sobie po glowach, za to ogrzac w zimie klimą bylo to niezmiernie łatwo. Tutaj coz – przestrzenie 95m2, wysokie sufity i grube mury – ogrzac nie sposob.
Jesli zdarza sie nieco cieplejszy dzien i na zewnatrz jest temperatura w okolicach 16 st C i świeci slonce – wtedy otwieramy wszystkie okna i drzwi i wpuszczamy CIEPLO.

Jeszcze tylko z miesiąc i już powinno być cieplej, a i słońce stojące wyzej będzie zaglądać do salonu i nagrzewac w srodku…

Nowe mieszkanie – update pozimowy

$
0
0

Pisalam juz wczesniej o wadach i zaletach nowego mieszkania – dzis wypada zrobic update.

Niestety, deszczów trochę polało, i okazało się, że woda podsiąka w drugiej sypialni po ścianie. Wszystko wskazuje na to, ze jest to wynikiem wady konstrukcyjnej – ktos juz po zbudowaniu budynku dodal na średnim patio parille i tak ją obudował, ze przy intensywnym deszczu woda źle splywa i wsiąka w ścianę.
Problem widać na tym
zdjeciu.

Nad paleniskiem jest murowany „dach”, który zwęża się w komin ale…po bokach sa jakby dwa zaglębienia, w ktorych zbiera sie woda.
Szczęście w nieszczęsciu, ze znacznie częsciej wiatr wieje od strony drugiej sypialni, tam sciana jest juz zdrowo zdemolowana, ale tę sypialnię uzywamy w charakterze magazynu. W tej, w której śpimy, sciana jest tylko nieznacznie mokra.

Dobrze, ze podsiąka sciana, a nie leje sie prosto z sufitu, tak jak bylo w poprzednim mieszkaniu :-/
Gdy deszcz zacina w okna leje sie rowniez spod okien, bo stare drewniane ramy, wypaczone i ze szparami – ale tutaj kwestia jest prosta, bo wystarczy powpychac szmaty, po deszczu okno otworzyc i powycierac i juz.

Eh.
Partactwo budowlane to jeden z argumentow przemawiajacych za swoja chałupa :-/

Już za chwileczkę….

$
0
0

… już za momencik…. będę.
Tylko niech dwie releases na raz w pracy przewalą mi się :-/


Mechanizacja w domu i zagrodzie…

$
0
0

…czyli jak zrobić humus, żeby się nie narobić :)

Najpierw gotuje się cieciorę w wieeeeeelkim garze, a potem używa szczoty osadzonej na wkrętarce w celu jej obrania. Łupiny, które są lżejsze, wypływają na wierzch, potem wystarczy je zebrać cedzakiem i voila!
Pomysł made by Chłop :)

Too many things, too little time

$
0
0

Dużo, za dużo o czym bym chciała napisać, a za mało czasu i cierpliwości :-/
Bo byle jak, to każdy tłuczek potrafi, ale jak się człek zabiera za sprawdzanie każdego newsa i reszty, to zajmuje czas. Oraz, wyszłam z wprawy z tłumaczenia ang-pol :-/
O.
I bulba.
No to tymczasem mjuzak którego slucham…

A to lepsze…. Aaaa to moje ukochane…

Opowiastka z cyklu: ciężkie jest życie oszczędnej osoby…

$
0
0

W dziesięciolitrowym kartoniku wino się zaczęło było kończyć. Wyciągnełam worek, na dole ma pompkę. Naciskam, ale słabo leci, bo worek hermetyczny i zapowietrzony. No to odcięłam na górze rożek, żeby wpuścic troche powietrza….
…..tak sie ucieszyłam, ze az pompka i worek wyleciały mi z rąk, lecąc w stronę podlogi worek przekrecił sie o 180 stopni, a pozostałe wino radośnie z tej pozycji wychlustało sie na ścianę…. na szafki… na blat… na podłogę…

Nie dość, ze nie wypiłam reszty wina, to jeszcze mialam extra pol godziny sprzątania :-/

…takie jest życie pierdoły…

Bajka z cyklu: jak być geniuszem i pierdołą równocześnie

$
0
0

Nadszedł ten dzień, kiedy trzeba bylo wyczyścic filtr pralki.
Niestety, klapka ni wuja nie dawała się otworzyć. Szarpał się z nią Chłop jakiś czas, próbowałam i ja. Gdy już straszliwe widmo zerkania do manuala zakwitło na horyzoncie — a trufel jeden raczy wiedzieć, gdzie on ci, musialabym znowu przetrząsnąć cała chałupę, czego nienawidzę — doznałam olśnienia! I otworzyłam gada za pomocą dwóch wykałaczek i palca. Tadaaaa! Call me genius (byle nie stable!).

Przyszedł Chłop, stwierdził, ze jak odkręci filtr, to się pewnie woda wyleje, więc lepiej coś podstawić. Ok. Talerz – bo tylko to sie zmieścilo w prześwicie 2 cm. Otworzył, wodę zebrał na talerz i…. dał mi do opróznienia. I to był, psze państwa, błąd okrpny. Nie dość bowiem, ze w drodze z pralki do zlewu wylałam mu wodę na spodnie, to jeszcze na szafki i na podłogę.
No. I po chuj było coś zbierać? Pikanterii sprawie dodaje fakt, że filtr o dziwo… był czysty.
I tak to zapewnia się sobie niepotrzebną robotę…..

Z cyklu: scenki rodzajowe. Odcinek z pająkiem.

$
0
0

Wchodze do kuchni i widzę, jak z lampy umieszczonej pod sufitem na pajęczynie zsuwa się w dół PAJĄK.
Jako, że mam arachnofobię, to uderzyłam w bębny wrzaskunowe, wobec czego przybiegł Chłop.
Zobaczył, ze to „maleństwo” i oświadczył, co następuje:
– zaraz zostanie eksmitowany na zewnątrz i niech se szuka innego pomysłu na życie.

Kurtynaaaaaaa :)

Cywilizujemy chałupę

$
0
0

A było co cywilizować, boć przeciez wprowadziliśmy się do zupełnie, kompletnie gołych ścian. Z rzeczy absolutnie podstawowych, trzeba było kupić boiler do grzania wody, lodówkę, pralkę i nawet jakieś oświetlenie, bo z sufitu zwisały gołe żarówki na kablu..

Moje miejsce do pracy. Biurko zrobione od zera (z zakupionych desek, które zostały pocięte przez Chłopa piłą, skręcone i polakierowane). Po lewej i prawej stronie biurka, za tymi deskami, są półki, a pośrodku kocyk podwieszony na haczykach. Za kocykiem stoi grzejnik – ot takie małe podręczne kotatsu. Bo chałupa duża, nie ma żadnego stałego ogrzewania, więc grzeje się na prąd punktowo. W zimie zdało egzamin.
Na oknie wiszą zasłony zrobione z koca z polaru, których zadaniem była izolacja. Chciałam kupić normalne zasłony, ale okazało się, ze wszystkie dostępne w sklepach są z cienkich materiałów i nie spełniają wymagań izolacji termicznej. No to sie kupiło grube koce, przyszyło (ręcznie, karwas, nie mam maszyny…) kółka plastikowe i podwiesiło..

Szafa na ubrania numer jeden. Długo deliberowaliśmy nad szafami, ale doszliśmy do wniosku po doświadczeniach z każdego mieszkania z Argentyny i Urugwaju, że zamknięta szafa nie ma sensu. Bo żeby nie wiem co robić, to po zimie I TAK wszystko w niej będzie spleśniałe. Taki otwarty wieszak w korytarzu może powiedzmy od strony estetycznej nie rzuca na kolana, ale nic nie pleśnieje. A kilka ubranek jednak musiałam po zimie w poprzednich chałupach wywalić, więc…(projekt wieszaka mój, wykonanie Chłop)

Następny wynalazek na przeżycie zimy. Pomysł mój. Zwykły karnisz do zasłon, spinacze i tzw. duvet czyli cieńsza kołdra. I pomyśleć, że juz ją chciałam wyrzucać, bo na łóżko zupełnie się nie nadawała – wiecznie zjeżdzała, a poza tym za cienka. No i wreszcie znalazła zastosowanie. Za zasłoną znajdują się drzwi wejściowe, które zrobione są z metalu i szpary dookoła nich byly tak na pół centymetra wszędzie. Dzięki kotarce przestało piździć w chałupie.

Tzw. jadalnia. Był to najbardziej ponury kąt w całym mieszkaniu, bo bez okien, slepy i ciemny. Stół zaprojektował Chłop i wykonał od zera (ciął deski, skręcał a potem lakierował). Krzesła za jakieś grosze kupiliśmy w stanie surowym od lokalnego stolarza, zostały polakierowane. Półkę na ścianie wykonał Chłop, na pomysł dodatkowego oświetlenia w postaci lampek…ledowych na choinkę wpadłam ja :)
Dzięki temu kąt nie jest już tak ponury, całkiem nawet przyjemnie można tam siedzieć :)

A to dywanik zrobiony przeze mnie własnoręcznie ze starych t-shirtów. Tnie się je na cienkie paski, potem rozciąga i łączy, powstaje z tego tzw. t-shirt yarn (włóczka spaghetti), którą na bardzo grubym szydełku można takie dywaniki wykonać. Przejścia kolorów nierówne, bo nie chciało mi się marnować włoczki na regularne kończenie (wtedy zostają kawałki, z którymi nie wiadomo, co zrobic…)
Dywanik jest bawełniany i spokojnie można go wyprać w pralce.

Bajka z cyklu: jestę pierdołę

$
0
0

Postanowiłam zmienić wodę w filiżance, w której kiełkowała cebula. Ponieważ jestę pierdołę, to wylałam sobie nieco tej wody na nogę i podłogę. Wziełam ręcznik papierowy, wycieram i czuję, jak mi się coś leje na łeb. Okazało się, ze Chłop zaczął przelewac świeżo zrobiony kompot z garnka do dzbanka. W kompocie były owoce i jeden tak artisticznie wypadł, że prosto do tej filiżanki z cuchnącą wodą po cebuli, którą odstawiłam na blat, a następnie ta woda wylała mi się na łeb.

kurtyyyynaaaaaa.

PS:
teraz mam cuchnącą nogę oraz cuchnący łeb.


Roślinki

$
0
0

Oto papirus ogrodowy, smaczny i zdrowy :))))

Został kupiony w zimie i prawie zdechł, jak temperatura opadła w okolice zera. Zostal wniesiony do środka i przez 2 miesiace wyglądał, jakby nic juz z niego nie mialo wyjść. Az tu przyszla wiosna, sloneczko, duuuuzo wody lalismy w donice i voila! Tak sobie wyrosł, juz prawie 2 metry wysokosci ma. Niedlugo bedzie z niego mozna zrobić dwa papirusy, bo rośnie jak szalony :)))

Bożonarodzeniowe firmowe party, czyli Flores w środku nikąd

$
0
0

Na początku byłam bardzo negatywnie nastawiona. Poprzednie firmowe parties zwykle oznaczaly dla mnie nudę i bardzo kiepskie jedzenie; nuda brała się z tego, że ogromna większość pracowników to ludzie bardzo młodzi – studenci lub trochę starsi, nie za bardzo miałam wręcz o czym z nimi rozmawiać, poza standardowym small talkiem.
Kiepskie jedzenie brało się stąd, że mam nietolerancję glutenu i na dodatek nie mogę też już trawić laktozy.

W tym roku już nie mogłam się wykręcić, trzeba więc było jechać…

Miejsce imprezy to środek nikąd – w departamencie Flores, połowa drogi między Montevideo i Salto czyli miastami, gdzie firma ma swoje biura. To oznaczało wstanie o 6.30 rano, żeby zameldować się w biurze o 8.15. Oczywiście wyjazd nie odbył sie o oznaczonej godzinie, bo przecież to Urugwaj. Ruszylismy spod biura wynajętym autobusem dopiero o 8.45…

Tutaj koordynaty do obejrzenia sobie miejscowki na mapach google. Prawdziwie w środku nikąd :)

Cała droga zajęła trzy godziny, dojechaliśmy około poludnia, lunch był wyznaczony na 13.30.
Troche się przegłodziłam, bo zaraz po dojechaniu serwowano przekąski, oczywiscie nic bezglutenowego – ale za to mieli bardzo przywoite piwo – Coronę niechrzczoną (słód jęczmienny i kukurydza i nic więcej), mogłam więc ją pić.

Miejsce docelowe okazało się być ogromną estancią. Dawno, dawno temu właściciel w jej środku posadził… eukaliptusowy las, który rozrósł się tak, jak chciał i wytworzył już swój mikroklimat: chłodne, wilgotne powietrze, niesamowity świergot ptaków i cudowne powietrze….
W środku lasu znajdują się stajnie, budynki mieszkalne, sala restauracyjna, basen, plac do grania w piłkę, plac zabaw dla dzieci…
Genialne miejsce.

Tutaj centralny plac:

Grupa z Motevideo wysiadła właśnie z autobusu i wkracza na zalesiony teren posiadłości :)

Basen. Nieduży, ale w zupełności wystarczający, żeby kilkadziesiąt osób mogło sie pochlapać i zrelaksowac :)

Pokoje do wynajęcia, a na pierwszym planie zabytkowa studnia.

Widok na głowny plac, budynki od lewej to ogromne stajnie dla koni.
Podejrzewam, że całe miejsce służy jako obozy jeździeckie dla duzych grup. Co ciekawe – nie reklamują się nigdzie, nie da się ich znaleźć. Na moje pytanie to skąd i kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby tutaj, powiedziano mi że osoba organizująca (nasza HR/sekretarka) jest stąd i jej rodzina zna to miejsce i właścicieli od zawsze…

Danie główne na lunch, czyli parilla dla ponad stu osób. Od góry przykryte blachami.
Mięso było znakomite! Prosiaczki pieczone w całości, wołowina i jagnięcina.

Wejście na prywatny teren posiadłości. Podejrzewam, ze tutaj mieszkają pracownicy ją obslugujący. Może i właściciele?

Nie mam pojęcia, co to za drzewo, ale jest niesamowite. I kłujące strasznie :)

Panorama reszty posiadłości – tam gdzie kończy się las jest otwarta pampa, po której biegają krowy i owce.

W środku zalesionej części były nawet małe ni to jeziorka, ni to bagienka…

Za tym płotem pasło się wielkie stado owiec. Gdy szliśmy w ich stronę najpierw z ciekawością się przyglądały, ale potem niestety uciekły w popłochu i zdązyłam zrobic jedynie zdjęcia ich wełnistych tyłkow znikających w oddali…

Cały zalesiony teren jest ogrodzony od reszty terenów, prawdopodobnie po to, zeby owce i krowy nie wchodziły w szkodę.

Zadaszona część restauracyjna, tutaj jedliśmy lunch.

Największa opuncja, jaką w życiu widziałam. Dorosła aż do wysokości drugiego piętra, a główne „kawałki” były wielkości mojej nogi. Musiało zając dobre kilkadziesiąt lat, zanim taka wielgachna urosła…

Rozrywki dla nerdów, czyli gramy w szachy na wolnym powietrzu :)

Jeszcze zbliżenie opuncji. Fascynująca roślina…

Najpierw jadły dzieci, bo zaczęły marudzić….

Tu już rozrywka na wolnym powietrzu…

Nie zabrakło i tańców, oczywiście pod wodzą sekcji kubańskiej :)

Jeszcze jedno ujęcie parilli. Na pierwszym planie całe prosiaczki. Pod blachami wołowina i jagnięcina. Zwroćcie uwage na to, GDZIE jest główne ognisko – na lewo od grilla, gdzie lezy mięso. Pod samym grillem nie ma nigdzie otwartego ognia, są tylko żarzące się węgle.

I znowu monstrualnych rozmiarów kaktus. Miał wysokość jakichś 5 metrów.

Wynajęty autobus, którym przyjechała grupa z Montevideo.

A na otwartym słońcu, na płocie, suszyły się skóry…

W sumie wyjazd był bardzo udany, a miejscówka przecudna! Dobre wspomnienia zakłóciła jedynie droga powrotna. Ludzie byli zmęczeni i chcieli spać, niestety sekcja kubańska pod wodzą Arkadio wpadla na pomysl urządzenia sobie KARAOKE. Darli mordy przepotwornie, ogluchnąć można bylo. Nie muszę chyba dodawać, że nikt z nich śpiewać nie umiał…. I TAK PRZEZ DWIE GODZINY. OJP….
Eh.

Kuchnia pełna niespodzianek…

$
0
0

..czyli zagospodarowywujemy resztki walajace sie po lodówce, które przeciętnemu Polakowi do siebie nie pasują: kurczak, ziemniak, podwiędły pomidor i papryka.

Kurczaka i ziemniaki kroimy w kostkę, rzucamy na rozgrzaną oliwe na patelnie/garnek. Smazymy na duzym ogniu tak, zeby się nieco „przypalanki” zrobiło.
Pomidory siekamy/kroimy jak najdrobniej sie da, papryczke (czerwona najlepiej) w dluższe paski i wrzucamy do gara. Doprawiamy sola, papryczkami chili, tandoori albo curry.
Trza stać nad garem i mieszac, bo teraz celem jest odparowanie jak największej ilości płynu.
Gotowe będzie wtedy, kiedy uznamy, że konsystencja nam odpowiada :)

Proporcje powinny byc takie, ze kurczak plus ziemniak to jakies 2/3 objętosci, a pomidory i papryczki 1/3, przy czym pomidorów raczej więcej.

Przygoda z aduaną

$
0
0

czyli urugwajską agencją celną…

Przyjaciel z Kalifornii wysłał 4 wielkie pudła z resztą moich rzeczy, które przez 8 lat przechowywal u siebie w domu. Ze wzgledu na koszta przesylki, ponad dwadzieścia pudeł z roznymi rzeczami (ciuchy, art gospodarstwa domowego etc.) po prostu rozdał. Zostały essencials czyli to, co mialo dla mnie wartość sentymentalną (zdjecia, praca magisterska, pamiątki pokupowane na wyprawach dookoła świata etc.).
Cała wysyłka kosztowała 500 dolców. Po miesiącu wreszcie dotarlo, ale poczta dziś mi przywiozła pod drzwi tylko… 2 pudła!
Odebrałam, podpisałam kwita i pędzę zalogować sie na websajt correo uruguayo zobaczyć, co sie stalo z pozostałymi pudlami. A tutaj siurpryza: pudła zostały zatrzymane na aduanie.
Obok numeru przesyłki link. Klikam. Każą mi się zalogować. Ale czym, gdzie i do czego?
Chłop na poczcie obadał sprawę i powiedział, co następuje:
mam sobie załozyc konto na stronach www aduany i tam wypełnić deklarację celną.

No to założylam.
Potrzebne bylo imię, nazwisko, dokladny adres i numer mojej ceduli (tutejszego dowodu osobistego).

Paczę, paczę co dalej – a tam menu do wpisywania/deklarowania przesyłek. Jest instrukcja w postaci state diagram – ale czytam i nic nie rozumiem, bo terminy prawno-celne, ktorych nie znam.
Chyba z godzinę zajeło nam z Chłopem obczajenie, o co się mnie pytają (moja znajomość hiszpańskiego, w porównaniu z angielskim, jest podstawowa).
Wypełniłam. Klikłam.
Aduana poinformowała mnie uprzejmie, że items zadeklarowane na paczce (przyjaciel niestety nie wpisał na deklaracji w USA tego, o co go prosilam, tylko był przerazajaco uczciwy wobec czego napisal „jewelery tools and materials…) podlegają 60% ocleniu od wartości, ale dla zwykłych ludziów jest free limit 3 paczek na rok, więc zaplacę tylko handling fees od paczki w wysokosci 5 dolarów, czyli 10 dolarów total. Opłatę mogę uiścić przelewem/kartą/na poczcie.

UFFFFFF.
Jakby przyjaciel nie próbował być przerażająco uczciwy na deklaracji celnej, to by wszystkie cztery paczki przeszły, ale cóż. Mogło być gorzej.
W sumie wszystko dało się załatwic nie ruszając doopy sprzed komputera i to jest powiem wam koorewska rewelka.

W Argentynie odbiór paczki zatrzymanej na cle wyglądał tak, że trzeba było odbyc podróż do głownego biura aduany (w Buenos to hej! poltorej godziny, bo biuro w doopie ciemnej na obrzezach!) i tam odsiedzieć pół je*nego dnia czekając na swoją kolej, poczem wołali paszczą i trzeba było pilnować numerka, usłyszeć jak darli mordę i pójść z dowodem/paszportem, paczka była otwierana, mówiło się, co w środku, sprawdzali, a potem albo wydawali albo trza było płacić.

A jak jest z takimi rzeczami w Polsce? Co się dzieje, jak paka kilkadziesiąt kilogramów jest zatrzymana na cle? Jaka potem procedura?

Żniwa papryczkowe

$
0
0

No to wyrosły nam krzaczki papryczkowe na patio, zakwitły oraz wydały pierwsze owoce:

Krzaczki zostały posadzone w wiaderku, maciupkie sadzonki zakupione na targowisku za jakieś śmieszne pieniądze, przy czym sprzedająca nie bardzo wiedziała, czy to będa czerwone papryki, zielone a moze pikantne…efekt wyszedł mieszany :)

Wiaderko znajduje się na duzym patio. Wśród roślinek na zdjęciu widoczne są tez dwa wielkie krzaczyska bazylii, małe drzewko cytrynowe, gąszcz papirusa, truskawki, pomidory, ananas, oregano, palma bambusowa oraz samosiejne drzewko tutejsze (stoi w kącie).
Krzesełko to moje miejsce pracy w słoneczne dni…

Papryczki w porównaniu ze sklepowymi są mniejsze, o wiele cieńsze, ale za to mają intensywny smak paprykowy, a nie wodnisty. Domyślam się, że wynika to z faktu, ze ja po prostu hodowałam roślinę i zasadniczo nie przeszkadzałam jej w niczym, nie pryskałam (kilka papryczek wpieprzyły szybciutko gąsiennice, takoż samo liście…) i nie przenawoziłam – a te hodowane komercyjnie traktuje się zupełnie inaczej… mają wyrosnąć jak najszybciej, być jak największe no i nietknięte robakiem…

Viewing all 194 articles
Browse latest View live